sobota, 16 sierpnia 2014

Potwory istnieją naprwdę

UWAGA! 
To opowiadanie zawiera "odważne" sceny oraz porządną dawkę przekleństw, więc jeśli nie jesteś zainteresowany taką treścią poprostu nie czytaj dalej.














 W szafie było ciemno.
Strasznie ciemno.
Matka wepchnęła go tam, bo zrobił coś złego. Baaardzo złego. Przecież jest już dużym chłopcem, a duzi chłopcy nie rozbijają szklanek, raniąc przy tym brata, ani nie płaczą, kiedy dostają w twarz.
On nie chciał być zły. Nie chciał płakać, kiedy mama przycisnęła jego małą rączkę do rozżarzonej płytki wielkiego pieca, ale był złym chłopcem. A źli, duzi chłopcy trafiają do szafy.
Mama mówi, że duzi chłopcy nie boją się ciemności.
Nagle poczuł uderzenie skrzydeł na policzku i usłyszał, jak jakieś stworzenie obija się o ciasne ściany szafy.
Nikt go nie słyszał, kiedy zaczął krzyczeć ze strachu.

– Chcesz mnie skrzywdzić? – szepnęła mu do ucha, powoli opadając na łóżko.
– Nie – odpowiedział, kładąc się na niej i ostrożnie przyciskając czoło do jej skroni. – Chcę tylko usłyszeć, jak krzyczysz.

Piekł go policzek, kiedy patrzył, jak słońce przedziera się przez liście drzewa w ogrodzie. Wrzaski matki ciągle kołatały się w jego głowie, a w uszach świszczał dźwięk uderzenia rozlegający się echem po pokoju.
Biorąc leżący w pobliżu patyk, zaczął energicznie uderzać w drzewo i zobaczył tłustego wielkiego robala wypełzającego zza odpadającej kory.
Robactwo, pieprzone robactwo… – głos syczał mu do ucha, gdy patrzył, jak poczwara pełznie powoli w jego stronę.
Jednym, szybkim ruchem przebił ją ostrym końcem patyka.
Syk ustał.
– Pani cię szuka. Czemu siedzisz w szafie? – wyszeptał łagodny dziewczęcy głosik.
– Bo tak – burknął chłopiec.
– Dlaczego?
– Mam kłopoty – powiedział.– A jak ma się kłopoty, idzie się do szafy.
Drzwi szafy otworzyły się szerzej i wyjrzała zza nich para wielkich szarych oczu dziewczynki i jej dwa grube czarne warkocze.
– To nie w porządku – powiedziała, marszcząc brwi oraz muskając palcami krawędź drzwi szafy.
– Nie wiem, co jest w porządku – szepnął. – Po prostu jest, jak jest.
Nie zdążył mrugnąć, kiedy dziewczynka usiadła z nim w mroku, poprawiając czerwoną sukienkę. Lekko drgnął, gdy złapała go za rękę.
– Zostanę z tobą– oświadczyła poważnym tonem.
– Dlaczego?
– Lubię cię – odpowiedziała nieśmiało, nachylając się, by pocałować go lekko w policzek, w miejsce, które znało tylko ból i wyniszczenie.
Ścisnął mocno jej rękę i słuchał, jak pod naciskiem strzelają jej małe kostki.
Mimo wszystko nie wyrwała dłoni z uścisku.

Był w podstawówce. Stał sam na linii oddzielającej szkolne boisko od lasu, w miejscu, gdzie mógł siedzieć spokojnie i do którego nie przyjdzie nauczyciel, opowiadając o niebezpieczeństwach czyhających w lesie. Jak dzikie zwierzęta lub obcy. Nie bał się ani jednego, ani drugiego,
Na gałęzi jednego z drzew dostrzegł motyla o pięknych trzepoczących skrzydłach. Wyglądały tak samo pięknie, kiedy motyl wylądował na jego dłoni. Chłopczyk lubił piękne rzeczy. Były mu pisane.
Podziwiał przejrzyste kontury i delikatne ciało motyla.
Potem spokojnie zgniótł go w pięści.– Dziwak – usłyszał wrzask Adama Baxtera za plecami. – Jesteś dziwadłem, Ezra.
Powoli wstał, wyrzucając za siebie to, co zostało ze skrzydlatej istoty.
– To, co zrobiłeś, było złe – odezwał się Adam, popychając go. – Powiem pani.
Ezra czuł twarde place Adama przyciśnięte do swojej klatki piersiowej. Dzwoniło mu w głowie. Zrobił coś złego.
Czuł się wypruty z uczuć, kiedy zakołysał się na piętach pod wpływem kolejnego popchnięcia.
I wtedy złapał za rękę chłopca, mocno ją wyginając. Dźwięk pękającej kości był o wiele bardziej zadowalający niż szelest kostek motyla rozgniatanego w jego suchej pięści.
Adam wył z bólu, gdy stał nad nim zamyślony.
Podniósł wzrok i złapał spojrzenie wielkich szarych oczu. Patrzyła na niego z drugiej strony boiska, odrzucając czarny warkocz na plecy. Nie wyglądała na wystraszoną.
Miał nadzieję, że pamięta dzień, kiedy siedzieli w szafie. On pamiętał zbyt dobrze.
Jej delikatne ciało było o wiele piękniejsze niż ciało motyla.
  Miała plecy wygięte się w łuk, a jej ręce przeczesywały jego włosy, wędrowały po całym jego ciele. Ich szybkie, płytkie oddechy były jedyną rzeczą tnącą idealną ciszę w jego głowie, niczym ostry nóż.

– Wynieś wreszcie te pierdolone śmieci! – wypluła z siebie jego matka. Nie cofnął się, kiedy z całej siły uderzyła go w bok głowy, a jej obrączka wyrwała mu kilka blond włosów, zahaczając o nie. – No szybciej – ponaglała go. – Niech to się upiecze i idziemy do domu – powiedziała, kiwając głową w stronę pieczeni na kolację, która piekła się w piecu na zapleczu ich sklepu.
Popchnęła go do tylnego wyjścia i zatrzasnęła za nim drzwi.
Zaczął iść w kierunku śmietnika, kiedy w świetle lampek choinkowych z któregoś z okien zobaczył małą, dygoczącą sylwetkę. Wyrzucając śmieci, odwrócił głowę. Otworzył szeroko oczy, gdy w zamieci rozpoznał ciemne włosy dziewczynki.
Nie rozmawiał z nią parę ładnych lat. Mijali się czasami w gimnazjum, wymieniali spojrzenia, ale nic więcej.
Lecz Asya Iley często gościła w jego myślach. Zwłaszcza wtedy, kiedy nie chciał o niej myśleć. Na przykład kiedy rozcinał wydęty brzuch martwej żaby znalezionej na podwórku albo kiedy przebił ostrym końcem nożyczek ramię syna sąsiadów.
Powoli podszedł do dziewczynki, która teraz skuliła się, opierając plecy o betonowe ściany wiaty, pod którą stał kontener na śmieci. Kucnął przy niej, ostrożnie kładąc rękę na jej chudym ramieniu. 
– Asya? – powiedział, przełykając ślinę. – Co tu robisz?
– Ja tylko szukałam… – wymamrotała dziewczynka, a jej lekko oliwkowa skóra zbladła. – To znaczy… Nie mamy nic do jedzenia.
Ezra skłamałby, gdyby powiedział, że nie zauważył, jak dziewczyna drastycznie schudła przez ostatnie tygodnie, ale zaczęły się ferie świąteczne i tak naprawdę nie mógł nic zrobić. Wiedział, że jej rodzina była biedna. Słyszał też, że jej ojciec i starszy brat zginęli w wypadku, pozostawiając ją i jej matkę bez źródła utrzymania.
Patrzył na żebra wystające spod jej cienkiej koszulki, którą niezdarnie okryła podszytą wiatrem kurtką. Walczył ze sobą, by ich nie dotknąć.
Umierasz – pomyślał zafascynowany. – Po prostu umierasz.Patrzyła na niego obojętnym wzrokiem, gdy założył kosmyk włosów za jej ucho.
– Poczekaj – wybełkotał, wstając.
Szybko wszedł z powrotem na zaplecze, przeszedł obok matki i gołymi rękoma wyjął z gorącego pieca pieczeń, którą jego rodzina miała zjeść na kolację. Wkładając ją do reklamówki, wybiegł na dwór 
– Uciekaj – szepnął, wkładając zawiniątko pod kurtkę Asyii. – Teraz! – krzyknął, popychając ją w stronę ulicy.
Patrzył, jak biegnąc chwiejnie, znika za rogiem.
Takiego lania jeszcze nigdy nie dostał w całym swoim życiu.
Patrzył na swoje odbicie w lustrze w obskurnej sklepowej łazience. Jutro rano z jego twarzy zostanie żółto-czerwono-fioletowa masa. Matka na szczęście poszła do domu, wrzeszcząc tylko, by zamknął sklep, jak będzie wychodził.
Zbliżały się święta. Nikt nie zobaczy siniaków i pręg na jego twarzy.
Powoli założył rękawice na poparzone palce. Chwycił klucz i trzasnął drzwiami sklepu. Było już całkowicie ciemno, gdy wracał do domu pustą nieodśnieżaną drogą.
– Panie, daj pan parę groszy – usłyszał za sobą, a do jego nozdrzy dotarł smród oddechu mówiącego. 
Robactwo, pierdolone robactwo… – głos znów syczał mu do ucha, kiedy z całej siły odepchnął mężczyznę, a ten wpadł do przydrożnego rowu, uderzając tyłem głowy o spory kamień. Pasożyt. Patrzył spokojnie, jak krew sączyła się strumieniem poprzez przetłuszczone włosy mężczyzny, a prószący śnieg powoli okrywał jego niebieski płaszcz i czarne spodnie.
Zwykły bezdomny, włóczęga, spił się, wpadł do rowu, zamarzł, koniec. Przypadek, jakich wiele.
Tydzień potem za pieniądze od rodziny kupił gablotę i pierwszego motyla do kolekcji. Przypinając go do tablicy gabloty, myślał nad tym, jak bardzo jego niebiesko-czarne skrzydła przypominają płaszcz i spodnie.
Wślizgnął się po cichu do sali, w której dana osoba miała mieć zaraz lekcje. Z kieszeni spodni wyciągnął długą i grubą pinezkę oraz trochę plastelinyRozejrzał się po klasie w poszukiwaniu właściwej ławki. Znalazłszy odpowiednie miejsce, przykleił pinezkę po prawej stronie krzesła. Udało mu się niezauważenie wyjść z sali parę minut przed dzwonkiem. Idąc korytarzem, minął dyrektorkę, uśmiechając się do niej szarmancko. Tak, proszę pani, drużyna zrobi wszystko, by wygrać ten mecz.
Po dzwonku, siadając na krześle, uśmiechnął się tylko z zadowoleniem, gdy usłyszał histeryczny krzyk Cindy Clem, szkolnej laluni, dochodzący z sąsiedniej klasy.
Nikt jej nie kazał rozpowiadać plotek o zmarłym ojcu Asyii.

 Liceum wniosło Asyę Iley z powrotem do jego życia. Nigdy nie wspomniała o incydencie z pieczenią. Po prostu pierwszego dnia szkoły podeszła do niego i delikatnie pacnęła go w ramię.
– Hej – powiedziała mimochodem. Gołym okiem widać było, że sytuacja w jej rodzinie znacznie się poprawiła. Niegdyś wychudzona do granic możliwości, dziewczynka nabrała kształtów, a do jej szarych oczu powrócił nieco zadziorny blask.
– Cześć – odpowiedział, patrząc na jej dłoń.
Właśnie o to mu chodziło.
– To dopiero pierwszy dzień, a ty już masz grono fanek – szepnęła mu do ucha, uśmiechając się półgębkiem i wskazując głową grupę dziewcząt patrzących na nich z drugiego końca korytarza.
– Ale tylko ty mi się tu podobasz. – Zaśmiał się cicho, wiedząc, że była to dobra odpowiedź.
Nie było to kłamstwem.
To lato było dla niego wyjątkowo spokojne. Podczas wakacji zdał sobie sprawę, że jego wygląd daje mu wiele możliwości. Dowiedział się, że jeśli tylko we właściwy sposób złapie swoimi niebieskimi tęczówkami czyjeś spojrzenie, dana osoba zrobi dla niego wszystko.
Wyglądało na to, że na tym świecie istniały tylko dwie osoby, które mogły powstrzymać jego urok. Były nimi: jego matka oraz dziewczyna o czarnych włosach. Obydwie szybko sprowadzały go na ziemię, jedna poprzez przemoc, druga zaś spojrzeniem swoich oczu spoglądających zza firanek czarnych i długich rzęs oraz ustami, z których wypadały słowa. Często myślał o jej ustach. O pełnych i nieco spękanych wargach, których tak bardzo chciał dotknąć, oraz o jej języku, którego smak chciał poczuć. Chciał też zobaczyć, jak taki język wygląda w pełnej okazałości. Myślał, że gdyby miał taki język, kochałby go tak jak swoje motyle.
Ta myśl okazała się tak rozpraszająca, że nie wytrzymując, odciął głowę pierwszego lepszego kota, który stanął mu na drodze. Był pod wrażeniem tego, z jaką łatwością język wyrwał się z ust zwierzaka.

– Boże, Ezra, proszę – jęczała cicho. – Będę grzeczna, obiecuję. – Uniósł wyżej głowę w lekkim szoku. Nigdy nie słyszał od niej takich słów. Ta chwila jego nieuwagi wystarczyła jej, by przewrócić go na plecy i siadając na nim, zacisnąć palce na jego gardle. Nie rozluźniła uścisku, dopóki z ze środka jej wargi nie zaczęła znów wypływać krew.
Cała Asya.
 Asya jest drażliwa. 
Dostrzegł to przypadkiem, w drugiej klasie liceum, kiedy udawał zainteresowanie słabym horrorem, który oglądali. Jego kłykieć otarł się o jej udo, kiedy sięgnął po resztki popcornu z jej miski. Odskoczyła lekko, kiedy spojrzał na nią, kręcąc głową i wyginając usta w półuśmiechu. Wiła się w dziwnych konwulsjach, gdy jego palce prawie wywiercały dziury w jej brzuchu i talii. Wyrwała się z jego ramion i zwijając się ze śmiechu, upadła z powrotem na kanapę, nieudolnie próbując go odepchnąć, zanim przyciągnął ją do siebie i o wiele mocniej zacisnął ramiona na jej talii. Zaczęła wyrywać się coraz bardziej agresywnie, ale chłopak nie miał zamiaru jej puścić. Jeszcze nie teraz. Trzymał ją tak jeszcze przez chwilę, ocierając się o nią, dopóki nie doszedł i nie spuścił się w spodnie.
– Ciii – zaśmiał się, przyciskając wargi do jej mokrego czoła.
– Idiota – wypluła z siebie, z trudem łapiąc oddech. Ciężko opadając na kanapę, uderzyła go pięścią w pierś. Słuchając, jak wyrównuje się jej oddech, pomyślał sobie, że tak naprawdę jego Asya jest bardzo delikatna.
Musiał uważać, by jej nie złamać.
 – Niezły kandydat na króla balu – słyszał szepty dziewcząt na korytarzu, które w jego głowie zamieniały się w dźwięk paznokcia drapiącego szkolną tablicę. Uśmiechał się do nich, prawił komplementy i z rozbawieniem patrzył, jak ślinią się na jego widok i popisują w jego obecności.
Czasami zabierał niektóre z nich do nieużywanego już schowka obok starej palarni i pozwalał im się dotykać i używał ich ust jako zapychaczy czasu. Nie były tym, czego chciał, ale wiedział, że musi uważać na swojego motyla. Więc po prostu brał je od tyłu, okręcając sobie ich włosy wokół dłoni, i oszukiwał sam siebie.
– Flirciarz z ciebie – jego ulubiony głos wyszeptał mu do ucha, pobudzając martwy wór pełen mięsa i zakończeń nerwowych, który nazywał ciałem.
– Ale tylko ty mi się tu podobasz – powtórzył, pozwalając, by jej zapach, mieszanka popiołu, świeżego lasu i deszczu, lekko go odurzył.
– Nie, tylko nie te szmaty. – Wywróciła oczami, marszcząc nos, gdy obok nich przeszło trio składające się z Cindy Clem i Meg Wright uśmiechających się do Ezry oraz z Lilly Taylor, która natomiast, zjeżdżając wzrokiem Asyę, pokazała jej środkowy palec.. Asya nie wydawała się tym specjalnie poruszona, ale Ezra zapisał to sobie głęboko w pamięci.
– Co ja zrobię, kiedy zaczniesz chodzić z którąś z nich? – zapytała, udając smutek. – Z kim ja będę oglądać te lipne horrory? – marudziła, kładąc głowę na jego ramieniu. Objął ją, przyciskając suche wargi do jej czarnych włosów, kiedy szli korytarzem.
– Śnią ci się po nich koszmary – odpowiedział, czując, jak kilkanaście par oczu wywierca im dziury w plecach.
– To tylko fikcja – zaśmiała się lekceważąco. – Żadna z tych rzeczy nie istnieje naprawdę. – Wstrzymała oddech, kiedy przechodzili obok Adama Baxtera, który, oblizując wargi, powoli pożerał ją wzrokiem. Spojrzała na niego, unosząc brew i odruchowo przysunęła się bliżej Ezry. Ścisnął ją mocniej.
– Ale potwory istnieją naprawdę – wyszeptał, posyłając ostre spojrzenie chłopakowi, który odważył się spojrzeć inaczej na jego Asyę. Adam pierwszy odwrócił wzrok, a Ezra czerpał satysfakcję ze strachu chłopaka.
– Wiem. – Zadrżała lekko.
Myślała, że chłopak mówi o Adamie. Ale to nie o niego mu chodziło.

... 

 Próbował zrozumieć ludzi takich jak Adam.
Brutalny napakowany byczek. Zero delikatności.
Obserwował go czasami.Czuł rozbawienie i pogardę zarazem, gdy patrzył, jak rzuca pierwszoklasistów na podłogę, łamie komuś nos na lekcji WF-u. Słyszał też plotki o dziewczynach, które z poobijanymi twarzami wracały ze „spotkań” z Adamem Baxterem.
Metody godne pożałowania – pomyślał, spychając Lilly Taylor ze schodów i patrząc, jak ląduje na półpiętrze z głową wygiętą pod dziwnym kątem. 

 – Słyszałeś, co się stało z Lilly? – zapytała Asya, obracając się na krześle od jego biurka. Często siedziała u niego, źle znosiła wyprowadzkę matki do jej nowego chłopaka. – Jest całkowicie sparliżowana. Poprostu warzywo.
– Tak? – odpowiedział, pochylając się nad tablicą korkową rozłożoną na biurku. Ostrożnie przypiął do niej pospolitego motyla, uważając, by nie połamać mu skrzydeł. – Słyszałem, że może umrzeć.
– Mam nadzieję, że tak nie będzie – powiedziała, patrząc na niego przenikliwie.
W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
– Leo Carter zaprosił mnie na studniówkę – odezwała się nagle po momencie ciszy. 
Bogaci rodzice, fotogeniczna twarz. Dobra partia – myślał, wyciągając grubą i starą pinezkę, i powoli wbił ją w tułów pawika, którego trzymał w dłoni.
– Idziesz z nim? – zapytał, czując jej spojrzenie na swoich plecach.
– A chcesz, żebym z nim poszła? – rzuciła niewytłumaczalnie zirytowanym głosem.
– Dlaczego miałbym tego chcieć? – powiedział, przykrywając szklaną szybą swoją gablotę.
Cisza, która zapanowała w pokoju, rozwścieczyła go, zarazem odbierając mu całą odwagę. Odwrócił na swoim krześle i ledwo zdążył spojrzeć na jej twarz, usiadła na jego kolanach, mocno ściskając udami jego biodra i delikatnie dotykając jego twarzy. Czuł się obdarty ze skóry, gdy pożerała jego wargi. Wydał z siebie cichy jęk, kiedy poczuł, jak chwyciła jego blond włosy smukłymi palcami. Z całej siły rzucił ją na łóżko, gdy próbowała złapać oddech, mocno przygryzając jej dolną wargę. Krew wlała się do jego ust, gdy tym razem to on pożerał jej usta. Kilka łez osiadło na jej długich, czarnych rzęsach, lecz dalej zostawiała krwawe pocałunki na jego już nieruchomych ustach.
Odepchnął ją nagle.
– Przepraszam – wybełkotał, odwracając się. – Nie powinniśmy… Nie powinienem…
– Nic nie szkodzi – powiedziała cicho. – Podobało mi się.
– Ale mi nie – odpowiedział szorstko. Czy ona tego nie rozumie?
– Ezra.
– Wyjdź.
– Ezra. – Poczuł ciepłą dłoń na plecach.
– Powiedziałem: wypierdalaj! – wrzasnął, znowu ją odpychając.
Gdy tylko usłyszał trzaśnięcie drzwiami, walnął pięścią w szybę gabloty, rozbijając ją na setki kawałków. Patrzył, jak jego krew spływa na podłogę.
O mały włos jej nie złamał.

 Wchodząc w nią powoli, wiedział, że nie mógł być tak bezwzględny, jak chciał. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. Nigdy nie czuł tak beznadziejnie niepohamowanego pragnienia. Nigdy nie całował czyjegoś ciała w ten sposób. Nie mógł oderwać od niej wzroku, był zachwycony jej spojrzeniem. Spijał każdy dźwięk i krzyk z jej ust. Jej zapach, jej oczy, jej dłonie wędrujące po linii jego szczęki i paznokcie wbijające się w plecy.
Wszędzie dookoła siebie…
Czuł tylko ją.

 Gdy Asya zgodziła się pójść na studniówkę z Leo Carterem, spokojnie zaciągnął Cindy Clem do schowka za palarnią, kazał jej klęczeć i posuwał ją w usta. Patrzył, jak przesuwają się po jego interesie, i zastanawiał się, jakby wyglądała, gdyby przejechał nożem po jej wargach, odcinając je. Przyciągnął ją za jej jasne włosy jeszcze mocniej i spuścił się jej głęboko w gardło, słuchając, jak dusi się jego spermą.
Po fakcie wypchnął ją zszokowaną i z mokrą twarzą na korytarz, myśląc, że jego Asya zrobiłaby to sto razy lepiej. Odpalił papierosa i osunął się na podłogę. Uderzając rytmicznie potylicą o ścianę, próbował wyrzucić ze swoich myśli obraz Asyii ścierającej z uśmiechniętych ust spierdoliny Cartera.

 Nie rozmawiał z Asyą już tydzień i czuł, jak nóż otwiera mu się w kieszeni, kiedy patrzył na nią obracającą się w ciemnozielonej sukience, tańczącą z Carterem.
– Chodź, zatańczymy – zaskrzeczała Cindy, ściskając jego ramię. Zabrała szybko dłoń, gdy na nią spojrzał. Coś w jej spojrzeniu mówiło mu, że pamięta to, co stało się w schowku. Mimo to następnego dnia poprosiła go, by poszedł z nią na studniówkę.
– Nie – odpowiedział stanowczo, patrząc, jak Asya śmieje się, wyginając się do tyłu w klasycznym ruchu.
– Ale.. – zaczęła i w tym samym momencie skończyła, patrząc na jego twarz. – Przyniosę nam coś do picia – wymamrotała i odeszła, potykając się o kawałek swojej długiej sukienki.
Jego nogi ruszały się prawie bez jego woli, kiedy podszedł do Asyi. Usłyszał, jak Leo go wita, ale warkot w jego głowie milczał tylko wtedy, gdy mówiła ona.– Zatańcz ze mną – powiedział, próbując ją objąć.
– Nie – warknęła, odpychając go, Złapał ją za ramię i przyciągnął z powrotem do siebie. Miał gdzieś to, że patrzyła na nich cała szkoła.
– Przepraszam – wyszeptał. – Chciałem tylko zatańczyć, porozmawiać z tobą – powiedział, nie rozpoznając własnego głosu.
– Człowieku, głuchy jesteś? – krzyknął Leo, popychając go. – Przecież widzisz, że nie chce.
Ezra już chciał rzucić się na Cartera, ale w ostatniej chwili powstrzymała go Asya.
– Cholera, niszczysz wszystko – powiedziała, mrugając oczami. Czuł, jakby jego uszy wypełniała bawełna, kiedy wybiegła z sali.
Stał na samym jej środku, kiedy Leo wrzeszczał, popychając go mocniej. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, jak Adam Baxter unosi swój kieliszek w jego stronę i wychodzi tymi samymi drzwiami, którymi wyszła Asya.
– Wynocha – wrzasnął dyrektor, który stał teraz pomiędzy Ezrą a Leo. – Carter, wylatujesz – powiedział, a chłopak nawet nie zdążył zaprotestować. – Blake, ty idź się przewietrzyć – powiedział, zwracając się szorstko do Ezry. – Jedynym powodem, dla którego nie wyleciałeś na zbity pysk, jest fakt, że jesteś kandydatem na króla balu.
Ezra spojrzał na niego obojętnie.
– Jesteś głuchy? – warknął dyrektor. – Won mi stąd, idź i się uspokój.
Kiwnął posłusznie głową w odpowiedzi i poszedł w stronę drzwi. Musiał ją znaleźć, porozmawiać, powiedzieć to, co zawsze chciał jej powiedzieć, przeprosić, cholera przeprosić ją po raz se…
Krzyk.
Znał ten krzyk zbyt dobrze.
Słyszał go w snach już tyle razy.
Zaczął biec w jego kierunku, przechodząc przez schody, które zaprowadziły go na opuszczony balkon.
Adam Baxter leżał na jego Asyi, wsadzając łapy pod jej krótką sukienkę.
– Zostaw mnie. – Próbowała zepchnąć go z siebie. Ezra myślał, że jego serce stanęło, gdy Adam uderzył ją z całej siły w twarz. Pięścią.
– Zamknij się, szmato.– Chrząknął, rozrywając jej majtki. – Wezmę sobie kawałek dziwki Blake’a, a tobie się to spodoba.
Szybko zleciał, kiedy Ezra ściągnął go z Asyi, używając do tego całej swojej siły. Adam uderzył głową o ścianę, co na chwilę go ogłuszyło.
– Asya, idź stąd – powiedział, pomagając jej wstać.
– On cię zabije. – Dławiła się własnym oddechem, łapiąc się na oślep jego koszuli.
– Uciekaj! – krzyknął. Poczuł chwilową ulgę, gdy zobaczył, jak dziewczyna zbiega po schodach, zanim Adam powalił go na ziemię.
– Czekałem na to zbyt długo – syknął Adam, plując mu w twarz i uderzając go ponownie. – Zapierdolę cię, Blake. Myślisz, że zapomniałem, jak złamałeś moją pierdoloną rękę? Jak gapiłeś się na mnie jak psychol przez te wszystkie lata i paradowałeś z tym towarem po całej szkole, jakby była twoją własnością? Wszyscy myślą, że jesteś jakimś jebanym świętym. Ja wiem, kim jesteś. Jesteś tak samo popieprzony jak ja. Ale nie wystarczająco…
Znowu uderzył Ezrę pięścią, tym razem prosto w nos.
– Zerżnę twoją laskę, Blake. A potem ją zabiję, tak jak cie…Adam nagle przestał mówić. Jego gałki oczne wywróciły się na drugą stronę i upadł, uderzając twarzą w beton.
Ezra rozejrzał się oszołomiony i zobaczył Asyę stojącą nad nim, wycierającą krew cieknącą z jej nosa. Krew ciekła także z jej ust, a twarz zamieniła się w fioletową masę. Pomyślał, że jeszcze nigdy w życiu nie wyglądała piękniej.
– Chyba nie żyje – szepnęła, upuszczając parę nożyc do cięcia drutów. – Ma wyszczerbioną głowę – powiedziała niewyraźnie, ciągle będąc w szoku.
Podniósł się i chwiejąc się na nogach, podszedł do niej.
– Teraz jesteś taka jak ja – powiedział, podtrzymując ją, kiedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Usłyszał za sobą głos i kładąc Asyę ostrożnie, podszedł jeszcze raz do półprzytomnego Adama. Patrzył na niego w zamyśleniu, a głosy w jego głosie wrzeszczały, pragnąc zemsty.
Adam jęknął cicho, gdy Ezra przerzucił go sobie przez ramię.
– Nie żyje? – spytała Asya, a jej głos zaczął się trząść.
Ezra wyrzucił chłopaka przez balkon, a głuchy dźwięk ciała uderzającego o chodnik uspokoił go. Ostatkiem sił podniósł Asyę z ziemi.W jej spojrzeniu nie było widać cienia strachu.
– Teraz już tak – powiedział, niosąc ją w stronę sali.
Nie wiedział, czy krzyki, które słyszał, dochodziły z zabawy czy z jego głowy.
Stanął w drzwiach dokładnie w momencie, kiedy ogłoszono go królem balu. Pomyślał, że nie obchodzą go już gówniane bale. Ostatnie, co zapamiętał, to powoli zamykające się oczy Asyi, kiedy obydwoje opadli na podłogę.
Mówią, że to była samoobrona. Nikt nie chciał wierzyć, że „król balu” i jedna z najlepszych uczennic zamordowali z zimną krwią przerośniętego szkolnego psychopatę. Ich połamane żebra i siniaki doskonale połączyły się z reputacją zmarłego Adama Baxtera.
Oboje leżeli w szpitalu parę miesięcy. Gdy wreszcie ich wypuszczono, nie mieli nic. Od niego odwróciła się rodzina, Asya już od dawna utrzymywała się sama, jej matka odwiedzała ją sporadycznie. Zaczęli od nowa.
Pusty dom, dwoje ludzi.
A historia o tym, jak Ezra Blake obronił swoją dziewczynę przed szkolnym psycholem, obijała się o ściany liceum przez długi czas.
Teraz, gdy Ezra przypina swój najnowszy okaz do tablicy, pozwala Asyi przebić go małym stalowym ostrzem, całując po kolei każdą z ran na jej rękach.


Potwory istnieją naprawdę.

...................................................................................................................................................................

Ekhem Ekhem. :d
A więc...
To jest pierwsze opowiadanie na tym blogu, lecz napewno nie ostatnie. Przyjmę każdą konstruktwyną opinię. komenterze w stylu  "Złe, bo zboczone i wulgarne." nie będą brane pod uwagę. Ostrzegałam o tym na początku postu.

Dziękuje każdemu kto poświęcił czas na przeczytanie moich "wypocin" :D