czwartek, 25 grudnia 2014

Pustka



"-Dlaczego najlepsi ludzie odchodzą najszybciej?
-Ponieważ gdy zbierasz kwiaty, najpierw wyrywasz z ziemi te najpiękniejsze."

Ten cytat obijał jej się po głowie gdy próbowała skupić się na jednostajnym pisku maszyny, który zwiastując śmierć osoby, której małą twarzyczkę lekarze przykrywali teraz białym jak śnieg prześcieradłem powoli obracał jej życie w stertę gruzu. Nawet on sam, gdy jeszcze dał radę mówić przygotowywał ją na to co nieuchronne.
-Kochał żyć...- pomyślała- a nawet to zostało mu odebrane.
Ostatni raz głaszcząc jego łysą główkę, kiedyś pokrytą bujnymi ciemnymi lokami, wyszła ze szpitalnego pokoju w którym spędziła parę ostatnich miesięcy. Zignorowała swojego ojca, który raczył się pokazać w szpitalu, dopiero kiedy dowiedział się, że dla jego syna nie ma już nadzieji i spojrzała na jej starego wuja, człowieka który zaopiekował się nią i jej bratem kiedy zmarła ich matka, a ojciec opuścił. Mężczyzna, widząc jej wyraz twarzy, podszedł do niej, lecz odepchnęła go gdy próbował położyć ręce na jej ramionach.
-Idź tam.-powiedziała tylko, i zaczęła biec. Nie zastanawiała się gdzie iść, ponieważ już to wiedziała.
W domu jednej z dziewczyn z jej była impreza.
Ich domach często bywały imprezy, lecz tym razem zamierzała zrobić o co często prosił ją jej diabeł, jak często nazywała swojego brata, Za misję wzięła sobie, zrobienie wszystkiego by zapomnieć jak światło opuściło jego niewinne oczka, które zawsze wodziły za nią gdy chodziła po domu, wierzyły w bajki i magię oraz szczęśliwe zakończenia oraz w to, że jego siostra zrobi wszystko by ochronić go przed złem tego świata i-

Wystarczy.

Chłopak, który nalewał jej do szklanki ciemne, mocne piwo, gdy dotarła na miejsce wydawał się zaskoczony jej obecnością. Jego zdziwienie rosło wraz z każdym wypitym przez nią piwem. I następnym. I jeszcze jednym. Widziała spojrzenia innych skierowane w jej stronę oraz słyszała szepty;

"Derja? Tutaj?"

"Nikt nie widział jej jeszcze na żadnej imprezie."

"Myślałam, że uważa się za zbyt dobrą by zadawać się z plebsem."

To też starała się przepić.
Tańczyła.
Podniosła z podłogi jednego z zawodników drużyny koszykarskiej, z którym nigdy nie rozmawiała, gdy nie mógł już ustać na nogach.
Połknęła też tabletkę którą dał jej David Iley.
Wokół niej pojawiły się dziewczyny, które od zawsze zjeżdżały ją wzrokiem i śmiały się za jej plecami. Teraz, prawiły jej komplementy, Usłyszała też od nich więcej plotek, w całym swoim życiu.

Kto kogo zdradzał.

 "Jak mogła się nie zorientować, że jej chłopak posuwa córkę sąsiadów?"

Kto zaszedł w ciążę.

"Boże, co z niej za dziwka. Jak myślisz czyje to dziecko?"

Albo o tym kto jest najprzystojniejszy w ich liceum.

"PRZECIEŻ to jasne, że Erdis. O Matko, co ja bym dała za ten język między-"

-A kogo to kurwa obchodzi!- chciała krzyknąć, lecz zamiast tego poprosiła o więcej wódki.

Pozwoliła, by Ally Dine, jedna z grupy dziewczyn, plotkujących wcześniej wokół niej, wciągnęła ją do spiżarni i usiadła przy niej osuwają się po ścianę. Derja patrzyła jak dziewczyna wciąga kokę z małego palca i po krótkim namyśle zrobiła to samo

-Zawsze myślałam, że jesteś sztywną suką.- powiedziała Ally, zanim zlizała resztki narkotyku z palca Derji. Pocałowała ją, wsadzając dłonie pod jej koszulkę, nie zauważając kompletnego braku zainteresowania z jej strony.
-Ale, trzeba przyznać, że jesteś niezła.- wyszeptała dziewczyna odrywając się na chwilę od Derji.- Możemy to zrobić, jeśli chcesz.
Po tych słowach, Derja nie patrząc za siebie wyszła zostawiając Ally w spiżarni.

Wygrała jeszcze parę razy w karty z kilkoma chłopakami, słuchając głośnej muzyki oraz radosnych okrzyków.

Z każdą chwilą, coraz bardziej dokuczała jej rosnąca w jej boku pustka, którą chciała zapełnić czymś co nie było alkoholem. Stała w tłumie przypartując się na, jednego z chłopców. Erdis, tak się nazywał. Pamiętała, że gdy jej Diabełek jeszcze dał radę chodzić spotkali go podczas spaceru w parku.
Na chwilę przeniosła się, do tego zimnego ale słonecznego dnia. Jej brat śmiał się jak nigdy dotąd zajadając się frytkami które kupił mu Erdis. Oboje popychali wtedy huśtawkę, na której siedział mały. Pomógł jej potem zanieść go do domu. Nigdy nie widziała by Diabeł tak szeroko się uśmiechał. Gdy mu dziękowała zauważyła, że chłopak ma tak samo brązowe oczy jak jej braciszek.  

Był dokładnie tym czego w tej chwili potrzebowała.

Uśmiechnęła się do niego lekko, przechylając głowę. Miała nadzieję, że nie ma białego proszku wokół nosa. Przyłapała go kiedy skierował wzrok na jej usta i wiedziała, że to będzie proste.

Nie zaprotestował kiedy ignorując głośne wycie jego kolegów, wzięła go za rękę, prowadząc ślepo przez zatłoczony "parkiet" a potem schody. Przebiegło jej przez myśl, czy widok Erdisa prowadzonego przez dziewczynę do sypialni jest normalny. Szczerze mówiąc nie obchodziło ją to.

Po dwóch próbach otwarcia drzwi, weszli wreszcie do dużej sypialni oświetlanej tylko przez światło Księżyca za oknem.

-Zamknij drzwi na klucz- powiedziała cicho, lecz to, że wyraźnie spiął się na dźwięk jej słów nie umknęło jej uwadze.

-Okej- wyszeptał. Zanim zdążył się odwrócić, Derja zdążyła rozebrać się do bielizny, będąc zbyt wypraną z uczuć, by się wstydzić
-Derja,-zająknął się na chwilę- Co ty...
-Chcę tego.-odpowiedziała gwałtownie, wyciągając do niego dłonie.- Podnieś ręce.- posłuchał jej jeszcze raz bez protestu. Zdejmując mu koszulkę przypomniała sobie, że miał ją na sobie dziś rano na angielskim. Gapiła się na jego plecy za nim przyszedł po nią dyrektor. Jej wuj czekał na nią ze złymi wieściami, Potem pojechali do szpitala. a potem...

-Kim ty jesteś, co?- zapytał się kiedy lekko popchnęła go na łóżko.
-Nikim-odpowiedziała cicho, zdejmując ostatnie resztki materiału które miała na sobie. Zawahała się na chwilę siadając mu na biodrach.
-Nie wiem co robię.- ostrzegła go.
-Możemy przestać.-odpowiedział.- Musimy przestać. Nie mam nawet gum-

Słyszała kiedyś "cudownym bólu" , ale czym innym było usłyszeć o uczuciu, a czym innym zobaczyć je na czyjejś twarzy. Dla niej, było to dalekie od przyjemności. Ból przeszył ją od ud aż po kręgosłup, lecz przypominał jej o tym że ciągle żyje i prawie pozwolił zapomnieć, że żyć już nie chce.

-Derja!- po kilku ruchach złapał ją za biodra, kończąc zanim zdążyła się do niego przyzwyczaić.
-Przepraszam- powiedział Erdis, zasłaniając twarz ramieniem,- To musiało być dla ciebie straszne.
-Możemy to zrobić jeszcze raz?- zapytała Derja. Była zmieszana i może trochę rozczarowana, lecz ciągle zaborczo trzymała się bólu.
-Jeszcze raz?
-Nie będę cię zmuszać.-odpowiedziała karcąc się w myślach za to, że być może już go zmusiła, po czym znienawidziła się jeszcze bardziej.
-Zmuszać?- jego cichy śmiech był nie dowierzający i nawet smutny.- Nawet nie rozumiesz, że to co się właśnie stało było dla mnie kompletnie nierealne.-ciągnął- Ale nie powinno tak być- wstał podnosząc ostrożnie Derję. Dziewczyna czuła, że po udach ścieka jej mieszanka krwi i soków ich obydwu. Nie czuła sentymentu do swojej niewinności, lecz Erdis wyglądał na przerażonego.
-Nie powinno tak być- powtórzył, lecz wrócił się po tym jak spojrzał jej w twarz.
-Nie chodzi tu o nas. Poprostu- Boże. To się stało za szybko. Nie zasługiwałaś na utratę dziewictwa na popijawie.- Brzmiał jakby złościł się na siebie.
-Uwierz mi nie obchodzi mnie moje dziewictwo.- Derja, usiadła obok niego na brzegu łóżka.
-Ale mnie obchodzi!- podniósł głos.- Ja też nigdy tego nie robiłem.

Ciężkie uczucie wstydu sicisnęło Derję od środka, lecz szybko odepchnęły je żal i żałoba.
-Przepraszam.-powiedziała.
-Nie chcę żebyś przepraszała.- w głosie Erdisa czuć było frustrację.- Chcę żeby to co zaszło znaczyło coś dla ciebie jutro. Ja chcę jutro coś dla ciebie znaczyć.
Zamilkł czekając na jej odpowiedź. Derja, zamiast się odezwać poprostu pocałowała go, najpierw lekkim muśnięciem warg przeradzającym się w o wiele głębszy pocałunek, będący jej przeprosinami oraz tym czego nie mogła powiedzieć.
-Chodź ze mną.- powiedziała biorąc go za rękę i prowadząc do połączonej z pokojem łazienki. Nie musieli zapalać światła, Księżyc który wpadał przez średniej wielkości okno dobrze oświetlał pomieszczenie.
-Chodź-powtórzyła, gdy ciepła woda zaczęła spływać jej po plecach.

Nie wiedziała czy to alkohol, tabletki czy prochy. Czuła jakby płynęła nad koszmarem którym był ten dzień i coraz bardziej zbliżała się do swojego małego brata. Razem z Erdisem usiedli w szerokim brodziku, Z wdzięcznością oparła się o jego pierś, a chłopak niepewnie objął ją w pasie.
- Mój brat nie żyje.- Z oczu nareszcie zaczęły spływać jej łzy.
-Oh. O Boże Derja.- wyszeptał całując czubek jej głowy. Zdziwił ją głęboki smutek w jego głosie. Zastanawiała się czy ktoś z jej szkoły wiedział o chorobie Diabła.
-Nie mogę obiecać ci jutra.- jej słowa były teraz zniekształcone płaczem.
-Rozumiem- wyszeptał delikatnie, dotykając czołem skroni dziewczyny.
-Nie mogę ci nic obiecać.
-Ciiii. Wiem.

Zdarzają się czasami takie momenty kiedy człowiek chce zatrzymać czas ponieważ jest przerażony przyszłością lub poprostu następnym dniem.Chowa się wtedy w chłodnych objęciach nocy, drżąc przed wschodzącym słońcem. Wierzy że pod gwiazdami może spotkać tych do których tęskni. Dla Derjii właśnie nastąpił taki moment. Lecz zamiast bać się tego co będzie poprostu pozwoliła utulić się do snu przez Edrisa, szum ciepłej wody oraz nadzieję, że jednak to przysłowiowe "lepsze miejsce" jednak istnieje i że tam czeka jej Diabełek. Na tą chwilę to jej wystarczyło.
















..............................................................................................................................




Okej. Jest prawie piąta nad ranem, obwieszczam wszystkim, że wróciłam i że sen jest dla słabych. Kocham was i życzę Wesołych Świąt (które jeszcze trwają :D)

sobota, 8 listopada 2014

Ludu Narody (czy jakoś tam)!


 Jak widać od dawna na tym blogu, nie pojawiło się nic. Chciałabym dzisiaj za to przeprosić. Nie będę kłamać, że nie mam czasu, bo zawsze mogę poświęcić te parę godzin na pisanie. Stan tego bloga, mogę usprawiedliwić tylko i wyłącznie moim stanem psychicznym (na szczęście jeszcze całkowicie nie zwariowałam) który można opisać jako zły... No dobrze "gówniany". Przepraszam więc każdego kto był tu choć przez chwilę, przeczytał choćby linijkę tego co napisałam. Obiecuję, że niedługo wrócę, razem z nimfami, demonami, gwiazdami, psychopatami i wszystkim co kocham, i wszystkim czym chcę się z wami podzielić.


Całuję mocno! <3

Do zobaczenia!

sobota, 11 października 2014

Tam gdzie dzień, spotyka noc #1

Rozdział 1 




 Zelal szykuje się do wyjścia już godzinę, więc próbuję jakoś zabić czas bujając się w tą i z powrotem na huśtawce zawieszonej na starym dębie na naszym podwórku. Przyglądam się dokładnie sznurom które, nadgryzione latami użytku ocierają się o korę drzewa. 

Nie pamiętam już kiedy zmieniałyśmy je ostatni raz. 10 lat temu? A może 11? Mam tylko nadzieję, że się nie urwą i nie spadnę na tyłek.
Moja siostra często narzeka na to, ze martwię się małymi rzeczami. Ma rację, ale nie zamierzam tego zmienić. Ktoś w tym domu musi się martwić.
Przestaję się huśtać gdy do moich nozdrzy dociera zapach bzu z krzewu sąsiadów. 
To pierwsza ciepła wiosna od lat. Uwielbiam tę porę roku. Tęskniłam za nią. Miałam już dość ciągłego rąbania drewna i rozpalania w naszym wielkim piecu. Nasze dwa małe grzejniki nie wytrzymały i popsuły się zeszłej zimy. Słabo grzały, a poza tym włączenie ich groziło wybuchem pralki suszarki lub mikrofalówki.

Szczerze mówiąc, nie żyję nam się źle. Parę lat temu, mama wróciła do pracy pielęgniarki w miejskim szpitalu. Wzięła kredyt za który odmalowała i odnowiła nasz dom. Jest w stanie go spłacać, a nasz dom jest teraz czystszy i przytulniejszy. 
Chciałabym, by Słońce mógł to zobaczyć, być może pomógł by nawet przy malowaniu...
Z zamyślenia wyrywa mnie pies sąsiadów. Dzięki Bogu.
Wiem tylko, że owy pies wabi się Wariat. To imię pasuje do niego jak ulał. Pamiętam, że kiedyś głaskałam go parę sekund, wygrywając przy tym zakład, lecz parę dni później przywaliłam mu kijem, kiedy próbował pogryźć pluszowego kota Zelal. To jedna z niewielu rzeczy jakie zostały nam po tacie.
Nagle pod moimi stopami przysiada mały ptaszek. W świetle Księżyca mogę zobaczyć szerokie czarne prążki na grzbiecie, oraz rdzawe ubarwienie. To najprawdopodobniej kukułka, Zamiast odlecieć, sadowi się na czubku mojego skórzanego buta. Przysięgam Bogu, że patrzy się na mnie jakby czegoś ode mnie chciała. Potrząsa lekko skrzydełkami i odlatuje w stronę Księżyca na dźwięk otwieranych drzwi. Ciekawe jak mój "lekarz od głowy" wytłumaczy to zjawisko.
 Po wyskoczeniu zza drzwi, Zelal podbiega do mnie, zajmując miejsce na huśtawce obok.
 -Obiecaj mi, że nie będziesz przez cały czas naburmuszona.- mówi szybko.
Przez minutę specjalnie udaję nadąsaną. Wkurza się kiedy robię dokładnie to czego nie chce żebym robiła. lecz dzisiaj mam powód. Ciągnie mnie dzisiaj na wystawę "Rysunków uczniów z jej gimnazjum i nie tylko", wiedząc jak bardzo nie cierpię jakiegokolwiek rodzaju sztuki.

Sztuka zawsze kojarzyła mi się ze Słońcem.

.Wolałabym spędzić ten wieczór ćwicząc cel na strzelnicy. lecz obiecałam Zelal, że dotrzymam jej towarzystwa. Za paręnaście minut mamy autobus do miasta, lecz zamiast iść na przystanek siedzimy ciągle na huśtawkach. Pamiętam, że kiedy byłyśmy małe kręciłyśmy się na nich tak długo, dopóki jedna z nas nie zwymiotowała. Przeważnie była to Zelal.
Jej pytanie przerywa spokojną ciszę

- Co powiedział ci dziś świrolog?

Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Nie potrzebuję świrologa. Jestem normalna. Trenuję, chodzę do liceum, jakoś żyję. Nic mi nie jest. Dawno temu, wróciłam z granicy urojeń i wyobrażeń do prawdziwego świata.\

Nie mam snów, które bombardowały mnie kiedy zmarł Słońce. Od roku nie słyszę głosów wołających mnie do świata w który kiedyś wierzyliśmy. Lecz moja mama ciągle myśli, że potrzebuję psychiatry i co tydzień po cichu pakuje mnie do autobusu, bo "Co ludzie powiedzą?".
Więdząc, że Zelal będzie wypytywać mnie i zrzędzić, dopóki nie opowiem jej wszystkiego jak na spowiedzi, więc odpowiadam jej wzruszając ramionami;

- Stwierdził, że kleję się byle komu do rozporka by stłumić żałobę.
-Co?- wzdycha zdziwiona.- Powiedziałaś mu o sytuacji z Bakim?
-Niestety.- odpowiadam.

Zerwałam z nim po tym jak straciłam z nim dziewictwo. Nie mogę niestety zaliczyć tego jako "udanego pierwszego razu". Po wypłakaniu się w łazience, wybiegłam z domu Baki'ego i przez resztę dnia nie byłam w stanie odebrać od niego telefonu.

-Czy był, aż tak zły, że z nim zerwałaś?- pyta nagle Zelal.- Może i nie był idealny. Miał swoje wybryki i czasami potrafił zachowywać się jak kompletny kutas...

No i kto cię do cholery uczy takich słów, dziecko... Ah, no tak...

-... Nie żebym go broniła, czy coś- ciągnie Zelal- Ale wiem że nie zerwałaś z nim tylko z powodu tego, że przestał ci się podobać, albo był słaby w... no wiesz.

Kocham moją siostrę, ona mnie też. Potrafimy śmiać się, a za minutę wrzeszczeć na siebie bez powodu. Powoli czuję, że jeśli ta dyskusja zajdzie dalej, może się to źle skończyć.

-Dlaczego nie przestaniesz oszukiwać samej siebie, Shireen?- podnosi głos.- Nie widzisz już tych snów, lecz ciągle boisz się zasnąć. Nienawidzisz czegokolwiek co łączy się z fikcją i fantazją. Kiedy dowiedziałaś się, że musisz przeczytać "Sen Nocy Letniej" jako lekturę, rzuciłaś książką o ścianę.
- Nie wyolbrzymiaj. Rzuciłam ją tylko na ławkę przede mną.-burczę pod nosem.
-Ale to wszystko prawda!- piszczy- Nie dopuszczasz do siebie swojej wcześniejszej natury. Robisz wszystko, by nie stać się tym kim byłaś, kiedy miałaś 6 lat.
-A co ty z tego niby pamiętasz? Miałaś 3 lata.
-Rysunków też nie cierpisz.  Minęło już 12 lat, Shireen. Słońce nie chciałby żebyś taka była.

Kręci mi się w głowie. Z tego co widzę Zelal jest dziś w swoim żywiole.

-Chciałby żebyś wróciła do życia.

Wariat kontunuje szczekanie, jakby zależało od tego jego życie.

-Wyświadczasz waszej przyjaźni niedźwiedzią przysługę. Musisz wreszcie to przeboleć...

Dość.

-Możesz wreszcie zrobić to, co powinny robić grzeczne młodsze siostrzyczki i zamknąć się choć na chwilę?!
- Zamknę się wtedy, kiedy przestaniesz porównywać wszystkich do kogoś kto jest martwy! Nawet zniknięcia taty tak nie przeżywałaś!

Równie dobrze mogła wylać mi na głowę pomyje i uderzyć parę razy w żebra,

W ułamku sekundy zatyka dłonią usta, a ja, zabierając moją kurtką z ziemi, bez słowa wychodzę trzaskając furtką z całej siły.

Odgłos paskudnych różowych klapek Zelal towarzyszy mi aż do przystanku. Dzięki Bogu moja siostrzyczka trzyma się na dystans. Ciągle mam zamiar iść z nią na tą wystawę, lecz nie mam ochoty z nią teraz rozmawiać,

Jadąc autobusem, w oddali widzę światła wioski w której mieszkała rodzina zastępcza Słońca. Kochany. Nienawidził tego miejsca. Nikogo nie obchodziło, to co się z nim działo. Znaczył tyle co ziarenko piasku. Dusił się tam.Dlatego przychodził by się ze mną bawić, albo spać w moim pokoju, a i o tym nikt nie wiedział.

Kiedy zmarł wszyscy sobie o nim przypomnieli. Był wtedy świerzą historią, ludzie chłonęli ją jak komary krew. To zadziwiające jak bardzo lubimy tragedie, dramaty i martwych ludzi.

Potem wszystko stało się dziwne. Jego "rodzina" oraz wszyscy inni nazywali go Słońcem, tak jak ja.
Próbowałam się dowiedzieć jak naprawdę miał na imię, lecz każdy kto mógł je znać odpowiadał mi, że mój przyjaciel nie miał innego imienia.
Do dziś nie mam pojęcia dlaczego tylko ja wierzę, że "Słońce" było tylko przezwiskiem. Nawet Zelal mówi, że się mylę.

Nie mylę się. Może i jestem wariatką, która musi chodzić do psychiatry i brać leki, ale to najczęściej wariaci widzą prawdę.
Nikt nie rozumie tego co czułam, kiedy patrzyłam jak znika w ciemnym lesie. ani strachu który całkowicie mną zawładnął kiedy nie wiedziałam co się z nim dzieje. Może to brzmi żałośnie, ale ciągle ma moje serce. Tęsknię za nim. Tęsknię, choć nie pamiętam już jego twarzy i koloru oczu. Czuję, że dziś w nocy znów złamię daną samej sobie obietnicę i pójdę pod jabłonkę.
Gdy wysiadam z autobusu, wiatr rozwiewa mi włosy które przyklejają mi się do twarzy. Rozglądając się zauważam, że wieczór jest dziś piękny. Moje emocje mogą szaleć ile chcą, a i tak nie zmieni to faktu, że mamy dziś piękny wieczór. Niezależność natury? Chyba tak. Nie ważne co zrobię, lub gdzie pójdę niebo będzie wisiało nade mną wraz ze wschodzącym Słońcem,oraz zachodzącym Księżycem i na odwrót, uniemożliwiając mi ucieczkę.



       ***


Sala gimnastyczna w gimnazjum mojej siostry została zamienieniona w labirynt stworzony z farb ołówków, węgla, ceramiki, kabli oraz prezentacji multimedialnych. Poprzeczka jest zaskakująco wysoka jak na gimnazjum. 

Po paru minutach przyglądania się pracom Zelal przechodzę powoli do rejonu, w którym wiszą prace z innych szkół oraz te anonimowe. Przechodzę płynnie udając zainteresowanie, każdą pracą z osobna, aż jedna z nich naprawdę przykuwa moją uwagę. Krajobraz na wysokim, na około 2 metry płótnie przedstawia las z drzewami o ciemnej korze pokrytej mchem oraz jasnofioletowe niebo.
Jest w nim coś niepokojąco pociągającego, Przedstawia miejsce które być może jest magiczne, lecz na pewno nie jest niewinne. Wydaje mi się znajome. Gdy spoglądam na tabliczkę, na której powinno widnieć imię i nazwisko autora, widzę tylko jedno słowo; "Anonimowe".
Kroki Zelal stają się coraz głośniejsze, by ucichnąć gdy staje obok mnie. przysyła pewnie obejrzeć i pogratulować jednej ze swoich koleżanek, która wystawia swoje prace w tym miejscu. Jestem z niej dumna. Dalej się do niej nie odzywam.
-Shireen. Odezwij się- mówi- Proszę.
Udaję, że jestem zafascynowana obrazem przede mną, co nie jest trudne. Skąd ja znam ten las?
Do moich uszu docierają skrzypce. Oglądam się na wszystkie strony, lecz nie widzę żadnego muzyka. Zaraz po tym w nozdrza uderza mnie mocny, lecz przyjemy zapach.
-Przepraszam, okej?- mówi Zelal.- Naprawdę, cholernie przepraszam,

Mój mózg jest zbyt przeciążony dźwiękami i zapachami bym mogła cokolwiek odpowiedzieć.

Zelal, odwraca na chwilę głowę, jakby coś ją na chwilę rozproszyło. Czy ona też czuje to co ja?
Szybko wraca do siebie, i zaczyna mówić coraz głośniej.
-Shireen, naprawdę nie chciała tego powiedzieć. Chciałam tylko żebyś ze mną porozmawiała.
-Wystarczy Zelal.
Czy ona nie widzi, że patrzą się na nas ludzie?
-Shireeeeeen...-jęczy
-Powiedziałam, wystarczy!- syczę przez zęby-  A teraz stąd spływaj.
Odwracam się pierwsza i znajduję jakiś kącik w którym mogę ochłonąć. Wyjmuję przy okazji mój przed potopowy telefon odkupiony za bezcen i sprawdzam wiadomości. Mam trzy od Baki'ego;

Godzinę temu; Dzięki za zerwanie ze mną przez sms-a...
Pół godziny temu;  Nie zamierzasz się odzywać? Haaaaalo.
Pięć minut temu; Czego się mogłem spodziewać po takiej suczy z zadupia...

Gdybym powiedziała, że zabolało mnie to napisał, skłamałabym. Nie chciałam zrywać z nim twarzą w twarz, ponieważ wiem, że skończyłoby się to wybuchem, kompromitacją lub czymś jeszcze gorszym. Nie potrafię tłumaczyć czegokolwiek w głęboki i pochodzący z głębi serca sposób. Udawało mi się to tylko z jedną osobą.

Wzdychając, wracam na salę gimnastyczną, by odszukać Zelal. Jako "dobra starsza siostra" chcę ją przeprosić za to co powiedziałam.

Nie ma jej przy obrazie lasu, ani nigdzie indziej. Po przeczesaniu całej sali gimnastycznej. korytarzy, łazienek oraz  sal lekcyjnych

Zaczyna się. Zalewa mnie zimny pot. Znowu. Obsesyjnie sprawdzam telefon oczekując jakiejkolwiek wiadomości. Zelal nie ma swojej komórki, ale może przecież porzyczyć jakąś od swoich koleżanek. Nie ma jej już pół godziny. Nie mieszkamy w wielkim mieście, ale to nie przeszkadza mi martwić się o nią, Staram się zachować spokój, pytając ludzi czy ją widzieli. Każdy z nich przecząco kręci głową.

Straciłam ojca, straciłam najlepszego przyjaciela, prawie straciłam matkę, a teraz być może straciłam też siostrę. Być może to paranoja, ale wyczuwam coś złego.
Muzyka i zapach zniknęły. Nagle prążkowana kukułka którą widziałam wcześniej, z gracją wlatuje do sali przez otwarte okno i na chwilę sadowi się na rzeźbę dzwonnicy wykonanej przez jednego z nauczycieli, by zaraz potem kiwnąć łebkiem w moją stronę i odlecieć,przelatując nad głowami niczego nieświadomych ludzi.
Nie myśląc za wiele, biegnę za nią.
Prowadzi mnie z powrotem do obrazu ciemnego lasu z fioletowym niebem. Zatacza nad nim dwa kółka po czym  znika tak samo jak się pojawiła.
Ktoś popycha mnie mocno łokciem. Już mam zamiar zrzucić mięsem w jego stronę, gdy jeden element obrazu przykłuwa moją uwagę. Na miękkich nogach podchodzę bliżej i przekonuję się, że nie mam zwidów.Wściekle różowe i tak samo paskudne jak zwykle klapki Zelal leżą teraz na ziemi w obrazie. To wszystko staje się coraz bardziej absurdalne, Jakim, Cudem, Do, Jasnej. Cholery.
- To okropne jak wiele tracisz, kiedy nie spojrzysz na coś po raz drugi, co nie?- mówi ktoś za moimi plecami.
Tym kimś okazuję się być, mniej więcej dwudziestoparoletni facet o szerokiej klatce piersiowej i twarzy która odebrałaby mi mowę gdybym nie była kompletnie rozdygotana.
- Widziałeś może moją piętnastoletnią siostrę?- pytam go.- Blondynka z piwnymi oczami, mniej więcej tego wzrostu- mówię przyciskając bok dłoni do ramienia.
-Widziałem ją. I ty też ją widziałaś.- mówi z kpiącą miną
-Facet, ja nie żartuję.- mówię ,oceniając czy do lewego sierpowego bardziej ucierpi jego twarz czy moja ręka,
Uśmiecha się głupkowato krzyżując ramiona. - Myślę, że wiesz gdzie jest Zelal.
Moje dłonie zaciskają się w pięści. Co to ma znaczyć? Kim on jest, i skąd zna imię mojej siostry?
Złość bulgocze we mnie tak mocno, że mogła by wypłynąć ze mnie jak gorąca lawa i zastawić tysiące pęcherzy wypełnionych kwasem na mojej skórze,
- Co, Jej. Kurwa. Zrobiłeś?
- Słuchaj człowieczku. Jesteś śliczna, a ja jestem znudzony.ale jeśli nie pojmujesz tak prostej wskazówki, twoja wyobraźnia pozostawia wiele do życzenia. Wziąłem cię za kogoś kto szybko ją załapie. Być może nie jesteś tak wyjątkowa jak myślałem.
-Mów po ludzku.
Schyla się tak nisko, że stykamy się nosami. -Obraz, skarbie.
Kręcę głową. -Nie.
-Dlaczego?- pyta,
- To nie istnieje naprawdę.- odpowiadam, lecz gdy spoglądam na malowidło, buty mojej siostry ciągle tam są.
Staje za mną, a gdy się odzywa, jego oddech świszczy mi w uchu. -Hmmmm. Nie istnieje naprawdę,co? Bo takie rzeczy dzieją się tylko w snach, tak?
Sny. To tam widziałam ten krajobraz.
-Widzę, że prawda wreszcie do ciebie dociera.- mówi,-Rzeczywistość ma wiele wymiarów, lecz tylko niektórzy mogą przechodzić pomiędzy nimi. Jesteś, najprawdopodobniej jedną z takich duszyczek. Pomimo twojego, wręcz odpychającego realizmu masz w sobie nutkę ciekawości.
-Czemu to robisz?- pytam.
Gdy się śmieje światła oświetlające salę migoczą, lecz oprócz mnie nikt tego nie zauważa.
-Nie ja ją zabrałem.- oświadcza- Nie powiem ci kto to zrobił. Sam musi ci się przyznać. Tak to działa w moim świecie. W każdym razie. Jestem tylko widzem, który zdecydował się dodać coś nowego do zabawy. Uwierz mi, jeśli przekroczysz granicę, nie będziesz oczekiwana.
Zelal została porwana. Nie wiem dlaczego, ani przez kogo. Lecz osoba stojąca obok mnie wie,
Chowam resztki dumy do kieszeni. -Powiedz mi jak ją znaleźć. Proszę,
-A co dostanę za to w zamian? -pyta.- Przysługa za przysługę.
 -Zrobię wszystko.
-Oh. Tak bardzo do siebie przywiązane.- wzdycha- Pomyślę nad przysługą i zatrzymam, na inny termin, Gdy cię poproszę, dasz mi to czego chcę. Bez opierania się.
Nie mam czasu by się nad tym zastanawiać, więc kiwam tylko głową.
Uśmiecha się zadowolony i wskazując na obraz mówi; -Witam w moim świecie. Pamiętaj; bądź miła, zachowuj się i zawsze patrz na wszystko dwa razy.
-Mam przejść przez obraz?- pytam, a to zdanie wydaje mi się boleśnie przereklamowane.
-Tak skarbie, przez obraz. To jeden z tysięcy portali.
Wsadzając ręce w kieszenie patrzę na ludzi chodzących w tą i z powrotem, żyjących normalnym życiem.
- Nie martw się, nic  nie zauważą.- mówi jakby czytał mi w myślach.- Ludzie widzą tylko to co chcą.
-Co mam zrobić jak tam dotrę? Jak mam przeżyć?
- Za dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi.
-Poczekaj.- mówię szybko- Co będzie się działo jak mnie nie będzie? Czy tam czas płynie inaczej niż tutaj?
-To tylko wytwór ludzkiej wyobraźni skarbie. Pod każdym niebem czas płynie tak samo. A teraz idź i bądź miła. Nie mam już na ciebie czasu.
-Ale..- próbuje powiedzieć, lecz zanim zdążam się odezwać, ten idiota wpycha mnie prosto w obraz, zostawiając samą i bez jakiejkolwiek broni. W innym świecie.














*****************************************************************


ALLELUJA! Pierwszy rozdział!  Mam nadzieję, że się podobał i nie zraziliście się tym całym przechodzeniem przez obrazy. Zdecydowałam, że dopóki nie skończę tego opowiadania, nie będę wstawiać innych. Czy tak może być? I jak myślicie kim jest nieznajomy który pomógł Shireen przeprawić się "na drugą stronę" oraz kto zabrał Zelal?


Ps. Każdy komentarz to moje walące ze szczęścia serducho i banan na twarzy, więc proszę mówcie co tylko chcecie :DD

Kocham i pozdrawiam :*

czwartek, 25 września 2014

Tam gdzie dzień, spotyka noc

Prolog



Była sobie dziewczynka...

Której matka znów lunatykowała.

Dziewczynka spała jak mysz pod miotłą, śniąc o lepszych miejscach, i pełnych nadziei ludziach, gdy obudził ją znienawidzony odgłos skrzypiących drzwi leśniczówki.

Patrząc jednym okiem na gwiadzy przyczepione do czarnego nieba za oknem, próbowała ponownie zakopać się pod kołdrą. Przez chwilę przyglądała się postaciom wyciętym na abażurze jej lampki nocnej. Otaczały ją tańcząc na zielonych ścianach jej pokoju. Jedna z nich trzymając w rękach flet przygrywała innym do tańca, druga próbowała złapać ptaka przelatującego nad jej głową, a jeszcze inna prowadziła za rękę czwartą postać. W ich towarzystwie, mała czuła się mniej samotna.

Wiedziała, że musi jak najszybciej wstać i złapać swoją półprzytomną matkę zanim ta zrobi jakieś głupstwo. Mimo tego iż ta czynność stała się dla niej rutyną, za każdym razem napawała ją niepokojem. Nie powiedziała o tym nikomu, ponieważ bała się, że ona i jej niespełna 3-letnia siostrzyczka zostaną zabrane z domu, a potem rozdzielone. Nie chciała by jej rodzina jeszcze bardziej się rozpadła.

Ziewając lekko rzuciła z siebie kołdrę sięgając po buty i sweter które trzymała przy łóżku na wszelki wypadek. Po zawiązaniu butów na palcach wyszła z domu przy okazji zaglądając do pokoju swojej siostrzyczki, która spała sopkojnie wtulona w swojego czarnego pluszowego kotka. Wybiegła na wydeptaną błotnistą ścieżkę kierując się w stronę leżącego przy pobliskiej wiosce cmentarza na który co noc próbowała dostać się jej matka.

Patrząc na góry pokryte lasem po raz kolejny zatęskniła za swoim ojcem. Gdyby tu był wiedziałby co zrobić. Wszystko potrafił naprawić. Idąc przypominała sobie, jego piosenki i opowieści. Pomyślała sobie, że jej ojciec był kimś kogo nie można było nie kochać.

A teraz go nie było. Nigdy nie odnaleziono jego ciała. Zaginął. Zmarł. A razem z nim zmarła też jej matka. Kobieta siedziała całymi dniami obracając obrączką na palcu, zbyt zajęta byciem wdową, by pamiętać, że jest też matką. Jej serce kurczyło się z każdym dniem, aż w końcu wyschło całkowicie.

Kobieta, siadała czasami na ganku tuląc do siebie swoje dzieci, lecz tak naprawdę ich nie widziała. Cierpienie ogłuszyło i oślepiło ją tak mocno, że nawet prośby, groźby, a nawet błagania jej córek nie mogły wyciągnąć jej z letargu.

Życie starszej córki stało się cięższe. Przerażała ją opieka nad całą rodziną. Była przecież tylko dzieckiem. zwykłą sześciolatką parzącą sobie ręce za każdym razem gdy rozpalała w piecu, oraz niezgrabnie obierającą ziemniaki, by nakarmić nimi młodszą siostrę oraz matkę zrobioną za szkła.

A napady podczas snu i lunatykowanie jej matki rosło na sile z każdym dniem.
Mijając wieś, mała pomyślała sobie, że tak naprawdę sprawiedliwość wymyśili ludzie. Nie wiedziała po co, ale wiedziała za to że jest ona pojęciem fikcyjnym i nieprawdziwym. Nie ma czegoś takiego jak "Sprawiedliwość".

Z zamyślenia wyrwał ją słaby, lecz żywy odgłos skrzypiec i otaczający ją zapach. Gdyby zamykając oczy wyobraziła sobie jego źródło, przed jej oczami pojawiłby się niebieski kwiat.

Usłyszała czyjś szczery i zaraźliwy śmiech, lecz rozglądając się nikogo nie zobaczyła.
Pomyślała, że być może idą za nią jej sny.

Dogoniła wreszcie swoją matkę, gdy ta owinięta tylko w fioletowy szlafrok mechanicznym krokiem przechodziła przez bramę cmentarza gdzie znajdował się pusty grób jej ojca. Patrzac w jej zaślepione snem oczy, chwyciła ją za nadgarstki, a zapach i muzyka które czuła wcześniej zniknęły.
-Proszę.- wyszeptała- Mamo, proszę wróć do domu,- Próbowała przyciągnąć ją w swoją stronę, lecz kobieta mocno zaparła się mocno przywierając stopami do ziemi. Gdy mała była bliska płaczu, usłyszała za sobą jego lekki głos.
-Zaśpiewaj jej-powiedział.



***

I był też chłopiec...

Który stał tuż obok nich opierając się o bramę cmentarza. Gdy mała odwóciła się, zobaczyła parę wielkich jasnobrązowych oczu, które w świetle księżyca wydawały się żółte. Przyglądały się jej uważnie jakby to co zaskoczyło je to co zobaczyły.

Sama też była lekko zaskoczona widokiem, gęstych blond włosów przykrywjących małe uszy, zbyt dużych spodni których nogawki "pływały" wokół kostek chłopca oraz ubrudzonych rąk ze zdartymi kłykciami.
Lecz największą jej uwagę przykuły oczywiście jego oczy. Pomyślała, że pewnie nigdy nie widział swojej mamy w takiej sytuacji.
-Kim jesteś?-wysyczała- Co tu robisz? Szpiegujesz nas?- wypluła z siebie unosząc brew.- Idź stąd. Spadaj. Już.
Chłopiec ani myślał ruszyć się z miejsca.
-Na co się gapisz?- Zapytała.
-Jestem nikim. Jestem tu, bo nie chcę być w moim domu. Usłyszałem was przypadkiem,wydawałaś się wystraszona, więc poszedłem za wami. I gapię się na ciebie. 
Zdenerwowało ją to. Ścisnęłą mocniej swoją matkę znów próbując odciągnąć ją od bramy, lecz kobieta wydała z siebie dziecięcy odgłos niezadowolenia.
-Czego chcesz?- spytała chłopca,spoglądając w jego stronę.
-Już mówiłem. Chcę, żebyś jej zaśpiewała.
-A ja mówiłam,że chce żebyś sobie poszedł!
-Śpiewanie zawsze pomaga.
-Moja mama...- Powiedziała nagle powstrzymując płacz.-... ona nie zwariowała.
-Wiem.-odpowiedział.- Jest tylko smutna. Tak jak ty.
Mała zamrugała powiekami próbując powstrzymać łzy które zaczęły spływać po jej drobnej twarzy.
-Zaśpiewaj jej.- powtórzył.

Na jedną małą chwilę, dziweczynka poczuła ulgę. Ulgę, że przed nią stoi ktoś, kto nie musi zadawać pytań, Ktoś,kto poprostu wie, rozumie rozmiar jej smutku.

Przełykając ślinę, cicho zaśpiewała pierwsze wersy ich ulubionej piosenki. Jej głos umocnił się, gdy spojrzała na chłopca. Wsłuchała się w swój własny,śpiew który teraz pewnie odbijał się od otaczjących ich gór, mącąc nocną ciszę.
W środku drugiej zwrotki piosenka nareszcie dotarła do jej matki. Rysy kobiety złagodniały, gdy zaczęła nucić razem z córką. Stawiając powolne kroki, pozwoliła prowadzić się dziewczynce.Gdy mała trzymała ramię kobiety z prawej strony, chłopiec chwycił jej lewą stronę, Bez słów ruszyli po zboczu w stronę leśniczówki. Uczucie ulgi które czuła wcześniej przez krótką chwilę, rozpłynęło się teraz po całym jej ciele. Pomyślała, że być może znalazła w chłopcu oparcie.
Po ułożeniu matki do snu, zeszła na dół by podziękować chłopcu.
-Dziękuję-powiedziała- Jestem ci winna przysługę.
-Dlaczego?- spytał przechylając głowę.

No właśnie. Dlaczego?

-Bo chyba tak to działa.-wzruszyła ramionami- Przysługa za przysługę. 
Zaśmiał się lekko na dźwięk jej ostatnich słów.
-Śmiejesz się ze mnie?- zdziwiła się.
-Jesteś Księżyc.- powiedział nagle.- Czemu miałbym się śmiać z Księżyca?
Nie rozumiała. Nie rozumiała jego ciepłych oczu, ani głosu, świerzego jak kropla rosy, ani dlaczego nazwał ją Księżycem. A przede wszystkim nie rozumiała dlaczego z każdym słowem oczarowywał ją jeszcze bardziej.

-Chyba wiem jaką przysługę możesz mi wyświadczyć,-powiedział po chwili zamyślonym tonem.- Chce się z tobą zaprzyjaźnić, Z tobą i z twoim głosem.
-Z moim głosem?
- Chcę go jeszcze kiedyś usłyszeć.
Pomyślała wtedy,że może był trochę dziwny. Może właśnie dlatego go polubiła. Nigdy wcześniej nie lubiła chłopców. Chłopcy byli głupi. A dziewczyny jeszcze bardziej.
Bez uprzedzenia ścisnął jej rękę. Patrząc na jego rysy, pomyślała,że jeśli ona jest Księżycem, to on jest Słońcem. Powiedziała mu to.
Słysząc jej wyznanie uśmiechnął się głupkowato.-Możesz nazywać mnie Słońcem.
-A ty mnie Księżycem.-odpowiedziała ściskają jego rękę jeszcze mocniej.
W tym momencie oboje poczuli,że wpadli po uszy.

***
A potem była pewna zabawa...

W którą bawili się codziennie. Zabawa w chowanego w lesie, Zabawa w rozmowę o wszystkim i o niczym. Zabawa w której wymieniali się swoimi nieszczęściami. Dziewczynka opowiadała o tym jak to jej tata pewnego dnia wyszedł zapolować i nigdy nie wrócił, a w lesie znaleziono tylko jego broń. Chłopiec opowiadał o rodzicach których nigdy nie poznał, o nie interesującej się nim rodzinie zastępczej, oraz o "kawiarni" w której po szkole pracował.
-Lubię uciekać w nocy.-mówił jej.-  Mogę wtedy chodzić gdzie chcę i robić co chcę i nikt mnie nie powstrzymuje.
- To właśnie robiłeś, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam?- zapytała.
-Tak.Gdy to robię, lubię wyobrażać sobie, że żyję w jakimś innym świecie, tam gdzie nikt z nich mnie nie znajdzie.
-Mogę to robić z tobą.- zaoferowała.

I to właśnie stało się ich nową zabawą. Wymyślali światy i krainy, gdzie dzieci mogły wiecznie się bawić, gdzie wszystko było możliwe i nikt nigdy nie był smutny. Gdy bawili się razem, dziewczynka ciągle słyszała cichą muzykę oraz czuła ten sam zapach który towarzyszył jej w drodze na cmentarz, w nocy kiedy poznała Słońce. Nie chciała mu o tym mówić, ponieważ bała się,że wtedy znikną.
Zamiast tego opowiedziała mu o lasach z jej snów, a on opowiedział jej o mieszkających w nich istotach, porywających ludzi do ich świata.
-Moja matka mówi, że stajesz się wtedy jedną z nich, po tym jak zabiorą ci pamięć.- powiedział zamyślony
-To bujda.- roześmiała się Księżyc.
-Nie chciałbym cię zapomnieć.
-Powiedziała ci tak, żebyś nie wychodził w nocy.
-Nie. Chciała poprostu mnie nastraszyć. Gdybym uciekł, nie dostawałaby mojej pensji, ale nie sądzę żeby ją to obchodziło, bo i tak dostaję mało pieniędzy.- westchnął.- Nie jestem jej potrzebny.
-Ale mi jesteś potrzebny.-pomyślała, lecz nie powiedziała tego głośno.
Nie spotkała go, gdy jej matka znowu wyszła w nocy z domu. Czuła się bezsilna mimo tego, iż śpiew znowu pomógł. Wyznała mu to następnego dnia. Przytulił ją wtedy mocno i od tego czasu, nocą często przychodził do jej domu. Dzielili łóżko tuląc się do siebie i na zmianę nasłuchując kroków jej matki.
Po szkole, kiedy nie pracował pomagał jej też gotować obiad a potem bawili się, rysowali, oraz uczyli mówić jej młodszą siostrę Zelal, która mimo swojego wieku, jeszcze się tego nie nauczyła.
-Buzi Buzi!- śmiała się często patrząc to na swoją starszą siostrę to na Słońce.
Tradycją stało się, że za każdym atakiem śmiechu Zelal, twarze Słońca i Księżyca równomiernie stawały się purpurowe.

 -Czemu nazywasz mnie Księżycem?- spytałą go pewnej nocy gdy oboje, nie mogąc spać siedzieli na jej łóżku.
-To tajemnica- odpowiedział tylko.
-Niech ci będzie.- powiedziała patrząc na niego spode łba.- A ja ci nigdy nie powiem dlaczego nazywam cię Słońcem.
-Ooooo. Jaka szkoda.- zaśmiał się udając rozczarowanie i sprawnie ominął kuksańca którego próbawała mu dać.
Obydwoje byli zbyt zajęci śmianiem się, by usłyszeć kroki i dźwięk zamykanych drzwi. Ostrzegła ich dopiero Zelal, która wstała z łóżka po szklankę wody.
-Maaamooooo!- płakała.-Mamy nie ma!
Cała trójka wybiegła natychmiast z domu, lecz nie znaleźli kobiety ani na cmentarzu ani przy szkole, rondzie na środku wioski, ani nigdzie indziej. Dziewzynkę oblał zimny pot gdy objęła wzrokiem otaczjący ich górzysty teren. Nie miała ochoty bawić się w taką zabawę.
Gdy staneli na linii lasu, poprawiła Zelal, która zaczęła zsuwać się z biodra na którym ją niosła i niespodziewanie zaczęła płakać.
-Znajdziemy ją. Nie płacz.- usłyszała głos Słońca przy uchu.
Las był jedynym miejscem w którym nie szukali. Im Bliżej do niego podchodzili,tym bardziej nasilały się zapachy oraz dźwięki ktore zawsze im towarzyszyły, lecz teraz stały się tam intensywne, że aż irytujące.
-Musimy się rozdzielić.- powiedział gdy stanęli przy kwitnącej różowymi kwiatami jabłonce. Gdy  się zawachała dotknął jej policzka.- Spotkamy się tu. Zaraz wrócę. Obiecuję.
Zanim zniknął w krzakach, pacałował lekko jej małe ustka. Gdy zniknął z zasięgu jej wzroku, wtuliła się mocniej w Zelal przysypiającą na jej ramieniu, by zgłuszyć złe przeczucie które zamroziło ją kompletnie.

Po godzinie krążenia po ciemnym lesie z siostrą śpiącą na jej ramieniu, znalazła swoją matkę kołyszącą się w przód i w tył na polanie w środku lasu. Natychmiast przylgnęła to kobiety i zaprowadziła ją pod jabłonkę, gdzie miała spotkać się ze Słońcem.
Czekały, dopóki niespokojne zachowanie jej matki zmusiło dziewzynkę do powrotu do domu. Gdy dotarły na miejsce mała zorientowała się, że towarzyszące im zawsze zapachy zniknęły całkowicie. Po chwili zrozumiała, że nie towarzyszyły one im tylko jemu.

Nad ranem, jeszcze raz wróciła pod jabłonkę. Łzy spływały z jej oczu, upadając na ziemię razem z jej pytaniami oraz płatkami różowych kwiatów spadających z gałęzi drzewa.

Mijał dzień za dniem. Ludzie z wioski spekulowali o tym, że mógł uciec. Alboo tym, że zaatakowało go jakieś leśne zwierzę. Pojawiały się też teorie, że poprostu utopił się w rzece. Mała całkowicie odrzuciła od siebie te założenia. Wieczorami szukała go w lesie oraz na ścierzkach którimi chodził na swoje nocne spacery.

Po tygodniu poszukiwań, ludzie z sąsiedniej wsi znaleźli jego zaplamiony krwią sweter.

Był to dzień w którym płuca dziewczynki odmówiły jej posłuszeństwa, nie chcąc rozszerzyć się by wpuścić do nich powietrze.

Nie miał nawet pogrzebu. Jego rodzina zastępcza była za biedna by pochować w ziemi pustą trumnę.
Natomiast dziewczynka pochowała związane z nim wspomnienia pod jabłonką. Postawiła pod nią największy płaski kamień, jaki znalazła oraz jaki dała radę udźwignąć. Kładąc obok niego dmuchawce, napisała na nim kawałkiem białej kredy;

Słońce
Lubił się bawić i rysować. Zasługiwał na rodzinę. Był moim przyjacielem.


 "-Chodź już do domu skarbie."
Mała odwróciła piekące oczy by spojrzeć na matkę stojącą za nią, oraz na siostrę tulącą do siebie swoją pluszową zabawkę. Stały cicho chcąc dać jej trochę prywatności, czekając aż się uspokoi. Po raz pierwszy od miesięcy spojrzenie kobiety było trzeźwe. Cierpienie jej dziecka przywróciło ją do życia i wreszcie przypomniała sobie o swoich pociechach.
Kobieta klęknęła przy szlochającej córce odgarniając jej ciemnie włosy z twarzy. -Chodź do domu Shireen. - wyszeptała.
-Jeszce tylko chwilkę. - poprosiła niewyraźnie dziewczynka.
Kobieta odeszła zostawiając zanoszącą się wstrząsami cichego płaczu Shireen. Palce małej zacisnęły się na chłodnej powierzchni kamienia. Próbowała przypomnieć sobie jego twarz, zdajac sobie sprawę, że jedyne jego zdjęcie jest teraz w policyjnych archiwach w mieście w dolinie.
Zostały po nim tylko wspomnienia. Musiało jej to wystarczyć.
Tęskniła za jego zawsze utytłanymi złotymi włosami oraz za tak samo ubrudzonymi rękami które ciągnęły ją czasami za warkocze. Opuściła główkę, pozwalając czołu zetknąć się z zimną i twardą powierzchnią kamienia.

Kocham cię

...Wiatr uniósł wtedy jej niekształcone płaczem słowa i nigdy już ich nie oddał.

Nikt nigdy mu tego nie powiedział, pomyślała. Gdyby tylko mogła cofnąć czas, zrobiła by to natychmiast.

Jej płuca błagały o powietrze kiedy łkając skuliła się pod drzewem, mając nadzieję, że to wszystko okaże się snem i obudzi się w swoim pokoju ze Słońcem cicho pochrapującym przy niej.

Przez następne miesiące, twarz Shireen zamieniła się w kamień a jej zdolność do okazywania emocji skurczyła się do rozmiaru ziarnka piasku. Mimo tego ciągle śniła o dalekich miejscach. O jasnofioletowym niebie, o szmaragdowym mchu pokrywającym pnie drzew, odgłosie skrzypiec oraz o jeziorach szepczących sekrety gdy zbliży się ucho do ich tafli.
Lata później,gdy zmeniła swoja starą potarganą pościel na nową, swoje książki z bajkami na zeszyty a swoją niewinność oddała komuś kogo nie był tego wart, sny zaczęły kusić ją słowami.

-Podejdź bliżej- mówiły.

-Czeka tu na ciebie

-Zawsze będzie czekał.

Starała się je ignorować. Mimo tego, że te sny wywiercały ranę w jej sercu, ignorowała je, ponieważ pochodziły z dziwnego miejsca, jakby z drugiej strony lustra. Nie wierzyła już w fantazję. Nie ufała jej.

Fantazja przypominała jej o Słońcu. O jej Słońcu, przyjacielu który zniknął tak samo jak jej ojciec, o osobie którą mogła nazwać swoją pierwszą miłością i której twarz rozmyła się w jej pamięci przez te wszystkie lata. Nie znała nawet jego prawdziwego imienia. Wszystko to przez te durne zabawy w które się bawili.

Shireen nienawidziła iluzjii oraz ich natarczywego nawoływania. Ignorowała je dopóki nie odpuściły... lub poprostu straciły cierpliwość. To było prawdzie życie. Miejsce gdzie niebo było niebieskie, lub szare, gdzie las był tylko lasem a ludzie obiecywali, że "Zaraz wrócą" i najczęściej naprawdę wracali. Miejsce gdzie zabawy nie były już takie zabawne jak wcześniej.

Był to świat w którym tacy chłopcy jak Słońce nie byli prawdziwi. Tak samo jak sny.












**********************************************




OOOOOOKEJ.... Panie i Panowie, oto prolog do mojego pierwszego wielorozdziałowego (istnieje takie słowo?) opowiadania. Będzie raczej słodkie więc proszę szykować kubły na tęczę. Mam nadzieje że wam się spodoba. Kocham mocno i całuję. :*


Ps. Jak widzicie nie obiecuję już nikomu królestw ani części księżniczki. Chcę tylko powiedzieć że usunęłam odtwarzacz muzyki na blogu. Myślę że będzie lepiej gdy do każdego opowiadania/rozdziału bedę dodawać ją osobno.
A! Przepraszam z góry za wszystkie błędy lub literówki. Poprawię gdy tylko jakieś wytropię.

(Właśnie starałam się je wszystkie poprawić i znalazłam ich około 20  0_0 Matko święta gdzie ja miałam łeb jak to pisałam. Jeszcze raz przepraszam...)

piątek, 12 września 2014

Ciągle cię słyszę.

  Mira kochała dwójkę swoich starszych dzieci. Nikt, nigdy nie próbował zaprzeczyć temu że poszłaby za nie w ogień.

Lecz ze swoim najmłodszym dzieckiem łączyła ją specjalna więź.


Ta ciąża nie była zainicjowana przez jej męża. Tym razem to ona pewenej nocy splotła jego palce ze swoimi, zadając ciche pytanie, na które znała odpowiedź.


Mimo tego, iż na początku małżeństwa wpadała w panikę na myśl o tym, że zostanie matką, bojąc się że nie poradzi sobie z ciężarem jakim jest odpowiedzialność za czyjeś życie, zakochała się w swoim pierwszej córeczce w momencie kiedy pierwszy raz wzięła ją w ramiona.Tak samo było za drugim razem, gdy położna ułożyła małego, głośnego chłopca na poduszce obok jej głowy.


Lecz tym razem to było coś innego. Śniła o tym dziecku zanim jeszcze zostało poczęte. Wyobrażała sobie jakby to było nosić je pod sercem, a potem na rękach. Wyobrażała sobie jak bawi się z rodzeństwem biegając na małych tłustych nóżkach, nie więdząc jak bardzo napawa ją to dumą i zarazem łamie jej serce.


Wiedziała, że to dziecko będzie inne. Wiedziała, że kiedy przyjdzie na świat i spojrzy na jej/jego małą twarzyczkę, zobaczy starego przyjaciela.


Te dziecko pokochała zanim zaczęła się ich historia.



***


 Pierwsza ciąża była bardzo dezoriętująca. Była pewna, że powinna czuć coś w związku z kiełkującym w niej życiem- podniecenie, szczęście, a nawet frustrację, ale poza strachem paraliżującym ją za każdym razem gdy czuła jak rusza się jej dziecko nie czuła nic.

Luka- jej mąż zajmował się nią najlepiej jak mógł, karmiąc i kąpiąc ją kiedy nie radziła sobie sama oraz szepcząc jej w nocy do ucha. Zapewniał ją o tym jak bardzo ją kocha, mówił jej o tym jaka jest silna i o tym jaką będzie wspaniałą matką. Mimo tego większość swoich dni spędzała w łóżku. Wiedziała, że słowa Luki są szczere, lecz w żaden sposób nie mogły trafić do jej serca.
Pewnego dnia nie wytrzymał i kazał jej umówić się z psychologiem.
-Proszę- powiedział - Twój stan mnie przeraża. Boję się o ciebie i o dziecko.
Jego słowa wydały się jej trochę szorstkie, ale były skuteczną motwacją.
Rada lekarza była prosta; Kazał jej poprostu robić to co kocha każdego dnia.
Sceptycznie spisała krótką listę, Wyglądanie przez okno w słoneczny poranek, drzemka w świeżo upranych prześcieradłach, śpiewanie...
 Śpiewanie.

Od zawsze uważała, że czysty głos to jedyny "talent" który posiada. Śpiewane słowa często stawały się dla niej ucieczką.

A więc robiła to co uważała za słuszne. I po paru tygodniach coś zaczęło się dziać. Zaczęła zauważać małe przyjemne rzeczy wokół siebie. Powoli z każdą zanuconą piosenką do jej życia wracał kolor.


***

  Eyla od samego początku była samowolna.
-Poprostu jest do mnie podobna.-  Powtażała sobie Mira podczas długiego i wyczerpującego porodu.- Uparta jak wół.- 
Jej przeczucia potwierdziły się kiedy jej córka wyrosła na łobuza który całymi dniami zajmował się rysowaniem ścian, wyrywaniem kabli z gniazdek i innymi doprowadzającymi do szału jej matkę zajęciami.  Lecz dziewczynka posiadała grację i kreatywnośc które często zadziwiały i napawały jej matkę dumą. Tańczyła praktycznie odkąd zaczęła stawiać pierwsze kroki. Nawet w najgorsze dni gdy Mira była zła i zmęczona, kobieta uwelbiał wsłuchiwać się w bajki które dziewczynka tak często opowiadała swoim zabawkom. Dla małej wszystko było magiczne, a jej  oczarowanie światem było wprost zaraźliwe.

Eyla potrafiła być utrapieniem swojej mamy, lecz często miało na nią zbawienny wpływ. Pewnego wieczoru gdy kobieta tuliła do siebie małe ciałko dziewczynki usłyszała jej cieńki ale zdecydowany głosik

- Potrzebuje cię mamo. Zawsze tu będziesz prawda?
-Ja też cię potrzebuję skarbie. - odpowiedziała patrząc w jej niebieskie oczy. Chciała zapewnić ją, że zawsze będzie przy niej, lecz wiedziała, że nie może okłamywać dziewczynki. Nic nie trwa wiecznie. Na niektóre żeczy poprostu nie mamy wpływu.Gdy dotarła do niej ta myśl schowała twarz w ciemnych włosach córki by stłumić łzy które napłynęły jej do oczu.

Ray, ich drugie dziecko był całkowitym przeciwieństwem swojej ciągle chodzącej z głową w chmurach siostry. Cichy spokojny, twardo stąpał po ziemi. Był podobny do swojego ojca. Takie same jasnobrązowe włosy i ciemne oczy. W deszczowe dni często przychodził do salonu uginając się pod ciężarem albumu ze zdjęciami. Mereen głaskała wtedy jego miękkie włoski poatrząc na twarze z przeszłości uwiecznione na zdjęciach.

Gdy zaczął składać słowa w zdania, zauważyła, że jej syn potrafi patrzeć na niektóre rzeczy dojrzale jak na swój wiek. -Doskonale uzupełnia się ze starszą siostrą,- myślała patrząc jak zaczepnie szturcha siostrę ramieniem idąc w kierunku łąki na której mieli zamiar rozłożyć koc. Luka nie zdążył nawet usiąść, gdy dzieci śmiejąc się zaciągnęły go do zabawy. Gdy głosy całej trójki ucichły w oddali, oparła się o wielką jabłoń, kładąc ręce na nabrzzmiałym brzuchu. Lubiła to miejsce. Widziało ono jej najlepsze oraz najgorsze czasy. Widziało ją jako małą dziewczynkę i jej ojca bawiących się, oraz jej matkę zbierającą jabłka spod jabłonki, słyszało jej płacz po ich stracie, widziało także jej pierwsze spotkanie z Luką oraz tak wiele ważnych wydarzeń w jej życiu, że za każdym razem gdy je odwiedzała, napawało ją rodzajem "dobrego smutku". Było to szczęście zmieszane z nostalgią lekko ściskającą serce. Pomyślała, że kiedyś opowie starszym dzieciom historię tego miejsca, powie im ile dla niej znaczy, lecz za każdym razem gdy tu przychodzili odkładała tą rozmowę na inny termin. Jednak, teraz czuła, że nie może ukryć tego przed małą istotką kręcącą się w jej bruchu. Eyla i Ray byli już w pewnym sensie niezależni, lecz maleństwo ciągle było z nią połączone i czuło to co ona.
- Wszystko co musisz wiedzeć kochanie...- powiedziała cicho, wyrwwając z ziemi białego dmuchawca- To to, że w tym miejscu nauczyłam się, że nieważnie jak mocno będziesz czuł się skrzywdzony, nie ważne jak mocno zrani cię ten świat, życie zawsze potoczy się dalej przynosząc nadzieję, że jutro będzie lepsze. Nie pozwól by ktokolwiek wmówił ci coś innego.
Po tych słowach pozwoliła by wiatr uniósł do nieba  małe nasionka dmuchawca.


***


 Opuchnięte kostki, "areszt domowy" przez ostatnie tygodnie ciąży i ciągłe nudności były niczym w porównaniu z tym porodem. Po prawie dwóch dniach męczarni, w końcu na świat przyszła ledwie dwu-kilogramowa dziewczynka z burzą krótkich ciemnych włosków na głowie. Słowa położnej obijały się po głowie wycieńczonej Miry, lecz zagłuszał je widok małego zawiniątka w jej ramionach. Kobieta paplała coś o utracie krwi, lecz Mira była zbyt szczęśliwa  by zwrócić na to uwagę.

Jej maleństwo miało się dobrze. Zdrowa i cudowna. Nie. Zdrowa i idealna. W końcu mogła przytulić ją do siebie. Jak w takim momencie mogła martwić się czymkolwiek?
Liczyło się tylko to.
Spojrzała jeszcze raz na drobne ciałko, czując je zarazem blisko i daleko.
Położna znowu coś mówiła a razem z nią zaczął też mówić Luka, lecz ich słowa nadal do niej nie docierały.
-Mira?- coraz wyrażniej słyszała jego spanikowany głos- Mira!
Nie widziała żadnego śiatełka w tunelu ani zakapturzonej postaci z kosą. Czuła tylko dłonie mocno chwytające ją za ramiona, próbujące nią potrząść, prośby, obietnice, niebieskie oczy Eyli, oraz czarne tęczówki Ray'a. Uśmiech Luki budzący ją rano oraz zapach, śmiech jej rodziców i ciepło jej najmłodszej córeczki, bicie jej małego serduszka. 
Pomyślała wtedy, że życie składa się ze słodko-gorzkich momentów, że jest jak długie i powolnie wypowiedziane "Kocham cię" zmieszane z tak samo długim i wolnym "Żegnaj"
Czuła się taka zmęczona, jej powieki stawały się coraz cięższe. Czuła, też jakby przeżyła tysiąc żyć z Luką, Eylą,Ray'em, oraz małą ślicznotką w jej ramionach.

Śmierć zabrała ją tak, jakby przebijała igłą bańkę mydlaną. Szybko i bezboleśnie.



***


  Stała nad grobem na krórym zoslało wyryte imię i nazwisko takie same jak jej. Czasami złościła się na tatę, że dał jej imię mamy. Jej urodziny nigdy nie były dla niej szczęśliwym dniem. Tak jak co roku przklękła nad marmurową płytą muskając palcami słowa kołysanki pod datą urodzenia jej mamy oraz datą jej własnych urodzin. 

-Przepraszam cię mamo. - pomyślała - Mimo tego, że nie zdążyłam cię poznać przysięgam,że cię pamiętam. Pamiętam zapach twojej skóry, pamiętam jak mocno tuliłaś mnie do siebie, pamiętam twój ciepły śmiech. Gdy patrzę na słowa tej kołysanki czuję się jak byś ciągle była tu ze mną. Tata opowiadał jak bardzo mnie kochałaś. Mam nadzieję, że mimo naszych krótkich chwil razem, wiesz że, ja też cię kocham. - ciągnęła w myślach ścierając z policzków łzy wierzchem dłoni.- Często pojawiasz się w naszych snach, mamo. Eyla budzi się wtedy z płaczem, Ray leży wpatrzony wtedy w nicość, a ja czuję się sparaliżowana i przyklejona do łóżka nawet wtedy, kiedy w moich snach głaszczesz moje włosy i śpiewasz mi kołysanki. Tata nigdy nie nic nie pokazuje, ale cała nasza trójka wie, że tęskni za tobą jak.... jak... Nie potrafię nawet określić jak bardzo. Często mówi, że Eyla i ja jesteśmy tak piękne jak ty, albo że mamy twoje oczy włosy oraz głos, ale ja i tak wiem że na ten świat nigdy nie zejdzie już ktoś taki jak ty. Kocham cię mamo. I po raz setny przepraszam. I po raz tysięczny tęsknię. - wstała, głośno wdychając powietrze i wycierając spuchnięte oczy. - Muszę już iść. Jak co roku będziemy oglądać twoje zdjęcia razem z tatą, Eylą i Ray'em. Lecz ty dobrze wiesz, że nie potrzebuję zdjęć by cię pamiętać.

Ciągle słyszę twój śpiew.


...................................................................................................................................................................................................





Oto moje drugie opowiadanie (NARESZCIE ;D)  Jak wiecie zaczął się rok szkolny a ja oczywiście nawet po odrobieniu lekcji jestem zbyt leniwa by ruszyć cztery litery i wreszcie coś napisać. (Hańba mi.)  Mimo tego że ociągam się niemiłosiernie mam wiele nowych pomysłów. Więc szykujcie się na więcej :D

Dziękuję wszystkim który poświęcili swój czas by tu zajrzeć oraz przeczytać chociarz części moich "historii"
Kocham was :*

sobota, 16 sierpnia 2014

Potwory istnieją naprwdę

UWAGA! 
To opowiadanie zawiera "odważne" sceny oraz porządną dawkę przekleństw, więc jeśli nie jesteś zainteresowany taką treścią poprostu nie czytaj dalej.














 W szafie było ciemno.
Strasznie ciemno.
Matka wepchnęła go tam, bo zrobił coś złego. Baaardzo złego. Przecież jest już dużym chłopcem, a duzi chłopcy nie rozbijają szklanek, raniąc przy tym brata, ani nie płaczą, kiedy dostają w twarz.
On nie chciał być zły. Nie chciał płakać, kiedy mama przycisnęła jego małą rączkę do rozżarzonej płytki wielkiego pieca, ale był złym chłopcem. A źli, duzi chłopcy trafiają do szafy.
Mama mówi, że duzi chłopcy nie boją się ciemności.
Nagle poczuł uderzenie skrzydeł na policzku i usłyszał, jak jakieś stworzenie obija się o ciasne ściany szafy.
Nikt go nie słyszał, kiedy zaczął krzyczeć ze strachu.

– Chcesz mnie skrzywdzić? – szepnęła mu do ucha, powoli opadając na łóżko.
– Nie – odpowiedział, kładąc się na niej i ostrożnie przyciskając czoło do jej skroni. – Chcę tylko usłyszeć, jak krzyczysz.

Piekł go policzek, kiedy patrzył, jak słońce przedziera się przez liście drzewa w ogrodzie. Wrzaski matki ciągle kołatały się w jego głowie, a w uszach świszczał dźwięk uderzenia rozlegający się echem po pokoju.
Biorąc leżący w pobliżu patyk, zaczął energicznie uderzać w drzewo i zobaczył tłustego wielkiego robala wypełzającego zza odpadającej kory.
Robactwo, pieprzone robactwo… – głos syczał mu do ucha, gdy patrzył, jak poczwara pełznie powoli w jego stronę.
Jednym, szybkim ruchem przebił ją ostrym końcem patyka.
Syk ustał.
– Pani cię szuka. Czemu siedzisz w szafie? – wyszeptał łagodny dziewczęcy głosik.
– Bo tak – burknął chłopiec.
– Dlaczego?
– Mam kłopoty – powiedział.– A jak ma się kłopoty, idzie się do szafy.
Drzwi szafy otworzyły się szerzej i wyjrzała zza nich para wielkich szarych oczu dziewczynki i jej dwa grube czarne warkocze.
– To nie w porządku – powiedziała, marszcząc brwi oraz muskając palcami krawędź drzwi szafy.
– Nie wiem, co jest w porządku – szepnął. – Po prostu jest, jak jest.
Nie zdążył mrugnąć, kiedy dziewczynka usiadła z nim w mroku, poprawiając czerwoną sukienkę. Lekko drgnął, gdy złapała go za rękę.
– Zostanę z tobą– oświadczyła poważnym tonem.
– Dlaczego?
– Lubię cię – odpowiedziała nieśmiało, nachylając się, by pocałować go lekko w policzek, w miejsce, które znało tylko ból i wyniszczenie.
Ścisnął mocno jej rękę i słuchał, jak pod naciskiem strzelają jej małe kostki.
Mimo wszystko nie wyrwała dłoni z uścisku.

Był w podstawówce. Stał sam na linii oddzielającej szkolne boisko od lasu, w miejscu, gdzie mógł siedzieć spokojnie i do którego nie przyjdzie nauczyciel, opowiadając o niebezpieczeństwach czyhających w lesie. Jak dzikie zwierzęta lub obcy. Nie bał się ani jednego, ani drugiego,
Na gałęzi jednego z drzew dostrzegł motyla o pięknych trzepoczących skrzydłach. Wyglądały tak samo pięknie, kiedy motyl wylądował na jego dłoni. Chłopczyk lubił piękne rzeczy. Były mu pisane.
Podziwiał przejrzyste kontury i delikatne ciało motyla.
Potem spokojnie zgniótł go w pięści.– Dziwak – usłyszał wrzask Adama Baxtera za plecami. – Jesteś dziwadłem, Ezra.
Powoli wstał, wyrzucając za siebie to, co zostało ze skrzydlatej istoty.
– To, co zrobiłeś, było złe – odezwał się Adam, popychając go. – Powiem pani.
Ezra czuł twarde place Adama przyciśnięte do swojej klatki piersiowej. Dzwoniło mu w głowie. Zrobił coś złego.
Czuł się wypruty z uczuć, kiedy zakołysał się na piętach pod wpływem kolejnego popchnięcia.
I wtedy złapał za rękę chłopca, mocno ją wyginając. Dźwięk pękającej kości był o wiele bardziej zadowalający niż szelest kostek motyla rozgniatanego w jego suchej pięści.
Adam wył z bólu, gdy stał nad nim zamyślony.
Podniósł wzrok i złapał spojrzenie wielkich szarych oczu. Patrzyła na niego z drugiej strony boiska, odrzucając czarny warkocz na plecy. Nie wyglądała na wystraszoną.
Miał nadzieję, że pamięta dzień, kiedy siedzieli w szafie. On pamiętał zbyt dobrze.
Jej delikatne ciało było o wiele piękniejsze niż ciało motyla.
  Miała plecy wygięte się w łuk, a jej ręce przeczesywały jego włosy, wędrowały po całym jego ciele. Ich szybkie, płytkie oddechy były jedyną rzeczą tnącą idealną ciszę w jego głowie, niczym ostry nóż.

– Wynieś wreszcie te pierdolone śmieci! – wypluła z siebie jego matka. Nie cofnął się, kiedy z całej siły uderzyła go w bok głowy, a jej obrączka wyrwała mu kilka blond włosów, zahaczając o nie. – No szybciej – ponaglała go. – Niech to się upiecze i idziemy do domu – powiedziała, kiwając głową w stronę pieczeni na kolację, która piekła się w piecu na zapleczu ich sklepu.
Popchnęła go do tylnego wyjścia i zatrzasnęła za nim drzwi.
Zaczął iść w kierunku śmietnika, kiedy w świetle lampek choinkowych z któregoś z okien zobaczył małą, dygoczącą sylwetkę. Wyrzucając śmieci, odwrócił głowę. Otworzył szeroko oczy, gdy w zamieci rozpoznał ciemne włosy dziewczynki.
Nie rozmawiał z nią parę ładnych lat. Mijali się czasami w gimnazjum, wymieniali spojrzenia, ale nic więcej.
Lecz Asya Iley często gościła w jego myślach. Zwłaszcza wtedy, kiedy nie chciał o niej myśleć. Na przykład kiedy rozcinał wydęty brzuch martwej żaby znalezionej na podwórku albo kiedy przebił ostrym końcem nożyczek ramię syna sąsiadów.
Powoli podszedł do dziewczynki, która teraz skuliła się, opierając plecy o betonowe ściany wiaty, pod którą stał kontener na śmieci. Kucnął przy niej, ostrożnie kładąc rękę na jej chudym ramieniu. 
– Asya? – powiedział, przełykając ślinę. – Co tu robisz?
– Ja tylko szukałam… – wymamrotała dziewczynka, a jej lekko oliwkowa skóra zbladła. – To znaczy… Nie mamy nic do jedzenia.
Ezra skłamałby, gdyby powiedział, że nie zauważył, jak dziewczyna drastycznie schudła przez ostatnie tygodnie, ale zaczęły się ferie świąteczne i tak naprawdę nie mógł nic zrobić. Wiedział, że jej rodzina była biedna. Słyszał też, że jej ojciec i starszy brat zginęli w wypadku, pozostawiając ją i jej matkę bez źródła utrzymania.
Patrzył na żebra wystające spod jej cienkiej koszulki, którą niezdarnie okryła podszytą wiatrem kurtką. Walczył ze sobą, by ich nie dotknąć.
Umierasz – pomyślał zafascynowany. – Po prostu umierasz.Patrzyła na niego obojętnym wzrokiem, gdy założył kosmyk włosów za jej ucho.
– Poczekaj – wybełkotał, wstając.
Szybko wszedł z powrotem na zaplecze, przeszedł obok matki i gołymi rękoma wyjął z gorącego pieca pieczeń, którą jego rodzina miała zjeść na kolację. Wkładając ją do reklamówki, wybiegł na dwór 
– Uciekaj – szepnął, wkładając zawiniątko pod kurtkę Asyii. – Teraz! – krzyknął, popychając ją w stronę ulicy.
Patrzył, jak biegnąc chwiejnie, znika za rogiem.
Takiego lania jeszcze nigdy nie dostał w całym swoim życiu.
Patrzył na swoje odbicie w lustrze w obskurnej sklepowej łazience. Jutro rano z jego twarzy zostanie żółto-czerwono-fioletowa masa. Matka na szczęście poszła do domu, wrzeszcząc tylko, by zamknął sklep, jak będzie wychodził.
Zbliżały się święta. Nikt nie zobaczy siniaków i pręg na jego twarzy.
Powoli założył rękawice na poparzone palce. Chwycił klucz i trzasnął drzwiami sklepu. Było już całkowicie ciemno, gdy wracał do domu pustą nieodśnieżaną drogą.
– Panie, daj pan parę groszy – usłyszał za sobą, a do jego nozdrzy dotarł smród oddechu mówiącego. 
Robactwo, pierdolone robactwo… – głos znów syczał mu do ucha, kiedy z całej siły odepchnął mężczyznę, a ten wpadł do przydrożnego rowu, uderzając tyłem głowy o spory kamień. Pasożyt. Patrzył spokojnie, jak krew sączyła się strumieniem poprzez przetłuszczone włosy mężczyzny, a prószący śnieg powoli okrywał jego niebieski płaszcz i czarne spodnie.
Zwykły bezdomny, włóczęga, spił się, wpadł do rowu, zamarzł, koniec. Przypadek, jakich wiele.
Tydzień potem za pieniądze od rodziny kupił gablotę i pierwszego motyla do kolekcji. Przypinając go do tablicy gabloty, myślał nad tym, jak bardzo jego niebiesko-czarne skrzydła przypominają płaszcz i spodnie.
Wślizgnął się po cichu do sali, w której dana osoba miała mieć zaraz lekcje. Z kieszeni spodni wyciągnął długą i grubą pinezkę oraz trochę plastelinyRozejrzał się po klasie w poszukiwaniu właściwej ławki. Znalazłszy odpowiednie miejsce, przykleił pinezkę po prawej stronie krzesła. Udało mu się niezauważenie wyjść z sali parę minut przed dzwonkiem. Idąc korytarzem, minął dyrektorkę, uśmiechając się do niej szarmancko. Tak, proszę pani, drużyna zrobi wszystko, by wygrać ten mecz.
Po dzwonku, siadając na krześle, uśmiechnął się tylko z zadowoleniem, gdy usłyszał histeryczny krzyk Cindy Clem, szkolnej laluni, dochodzący z sąsiedniej klasy.
Nikt jej nie kazał rozpowiadać plotek o zmarłym ojcu Asyii.

 Liceum wniosło Asyę Iley z powrotem do jego życia. Nigdy nie wspomniała o incydencie z pieczenią. Po prostu pierwszego dnia szkoły podeszła do niego i delikatnie pacnęła go w ramię.
– Hej – powiedziała mimochodem. Gołym okiem widać było, że sytuacja w jej rodzinie znacznie się poprawiła. Niegdyś wychudzona do granic możliwości, dziewczynka nabrała kształtów, a do jej szarych oczu powrócił nieco zadziorny blask.
– Cześć – odpowiedział, patrząc na jej dłoń.
Właśnie o to mu chodziło.
– To dopiero pierwszy dzień, a ty już masz grono fanek – szepnęła mu do ucha, uśmiechając się półgębkiem i wskazując głową grupę dziewcząt patrzących na nich z drugiego końca korytarza.
– Ale tylko ty mi się tu podobasz. – Zaśmiał się cicho, wiedząc, że była to dobra odpowiedź.
Nie było to kłamstwem.
To lato było dla niego wyjątkowo spokojne. Podczas wakacji zdał sobie sprawę, że jego wygląd daje mu wiele możliwości. Dowiedział się, że jeśli tylko we właściwy sposób złapie swoimi niebieskimi tęczówkami czyjeś spojrzenie, dana osoba zrobi dla niego wszystko.
Wyglądało na to, że na tym świecie istniały tylko dwie osoby, które mogły powstrzymać jego urok. Były nimi: jego matka oraz dziewczyna o czarnych włosach. Obydwie szybko sprowadzały go na ziemię, jedna poprzez przemoc, druga zaś spojrzeniem swoich oczu spoglądających zza firanek czarnych i długich rzęs oraz ustami, z których wypadały słowa. Często myślał o jej ustach. O pełnych i nieco spękanych wargach, których tak bardzo chciał dotknąć, oraz o jej języku, którego smak chciał poczuć. Chciał też zobaczyć, jak taki język wygląda w pełnej okazałości. Myślał, że gdyby miał taki język, kochałby go tak jak swoje motyle.
Ta myśl okazała się tak rozpraszająca, że nie wytrzymując, odciął głowę pierwszego lepszego kota, który stanął mu na drodze. Był pod wrażeniem tego, z jaką łatwością język wyrwał się z ust zwierzaka.

– Boże, Ezra, proszę – jęczała cicho. – Będę grzeczna, obiecuję. – Uniósł wyżej głowę w lekkim szoku. Nigdy nie słyszał od niej takich słów. Ta chwila jego nieuwagi wystarczyła jej, by przewrócić go na plecy i siadając na nim, zacisnąć palce na jego gardle. Nie rozluźniła uścisku, dopóki z ze środka jej wargi nie zaczęła znów wypływać krew.
Cała Asya.
 Asya jest drażliwa. 
Dostrzegł to przypadkiem, w drugiej klasie liceum, kiedy udawał zainteresowanie słabym horrorem, który oglądali. Jego kłykieć otarł się o jej udo, kiedy sięgnął po resztki popcornu z jej miski. Odskoczyła lekko, kiedy spojrzał na nią, kręcąc głową i wyginając usta w półuśmiechu. Wiła się w dziwnych konwulsjach, gdy jego palce prawie wywiercały dziury w jej brzuchu i talii. Wyrwała się z jego ramion i zwijając się ze śmiechu, upadła z powrotem na kanapę, nieudolnie próbując go odepchnąć, zanim przyciągnął ją do siebie i o wiele mocniej zacisnął ramiona na jej talii. Zaczęła wyrywać się coraz bardziej agresywnie, ale chłopak nie miał zamiaru jej puścić. Jeszcze nie teraz. Trzymał ją tak jeszcze przez chwilę, ocierając się o nią, dopóki nie doszedł i nie spuścił się w spodnie.
– Ciii – zaśmiał się, przyciskając wargi do jej mokrego czoła.
– Idiota – wypluła z siebie, z trudem łapiąc oddech. Ciężko opadając na kanapę, uderzyła go pięścią w pierś. Słuchając, jak wyrównuje się jej oddech, pomyślał sobie, że tak naprawdę jego Asya jest bardzo delikatna.
Musiał uważać, by jej nie złamać.
 – Niezły kandydat na króla balu – słyszał szepty dziewcząt na korytarzu, które w jego głowie zamieniały się w dźwięk paznokcia drapiącego szkolną tablicę. Uśmiechał się do nich, prawił komplementy i z rozbawieniem patrzył, jak ślinią się na jego widok i popisują w jego obecności.
Czasami zabierał niektóre z nich do nieużywanego już schowka obok starej palarni i pozwalał im się dotykać i używał ich ust jako zapychaczy czasu. Nie były tym, czego chciał, ale wiedział, że musi uważać na swojego motyla. Więc po prostu brał je od tyłu, okręcając sobie ich włosy wokół dłoni, i oszukiwał sam siebie.
– Flirciarz z ciebie – jego ulubiony głos wyszeptał mu do ucha, pobudzając martwy wór pełen mięsa i zakończeń nerwowych, który nazywał ciałem.
– Ale tylko ty mi się tu podobasz – powtórzył, pozwalając, by jej zapach, mieszanka popiołu, świeżego lasu i deszczu, lekko go odurzył.
– Nie, tylko nie te szmaty. – Wywróciła oczami, marszcząc nos, gdy obok nich przeszło trio składające się z Cindy Clem i Meg Wright uśmiechających się do Ezry oraz z Lilly Taylor, która natomiast, zjeżdżając wzrokiem Asyę, pokazała jej środkowy palec.. Asya nie wydawała się tym specjalnie poruszona, ale Ezra zapisał to sobie głęboko w pamięci.
– Co ja zrobię, kiedy zaczniesz chodzić z którąś z nich? – zapytała, udając smutek. – Z kim ja będę oglądać te lipne horrory? – marudziła, kładąc głowę na jego ramieniu. Objął ją, przyciskając suche wargi do jej czarnych włosów, kiedy szli korytarzem.
– Śnią ci się po nich koszmary – odpowiedział, czując, jak kilkanaście par oczu wywierca im dziury w plecach.
– To tylko fikcja – zaśmiała się lekceważąco. – Żadna z tych rzeczy nie istnieje naprawdę. – Wstrzymała oddech, kiedy przechodzili obok Adama Baxtera, który, oblizując wargi, powoli pożerał ją wzrokiem. Spojrzała na niego, unosząc brew i odruchowo przysunęła się bliżej Ezry. Ścisnął ją mocniej.
– Ale potwory istnieją naprawdę – wyszeptał, posyłając ostre spojrzenie chłopakowi, który odważył się spojrzeć inaczej na jego Asyę. Adam pierwszy odwrócił wzrok, a Ezra czerpał satysfakcję ze strachu chłopaka.
– Wiem. – Zadrżała lekko.
Myślała, że chłopak mówi o Adamie. Ale to nie o niego mu chodziło.

... 

 Próbował zrozumieć ludzi takich jak Adam.
Brutalny napakowany byczek. Zero delikatności.
Obserwował go czasami.Czuł rozbawienie i pogardę zarazem, gdy patrzył, jak rzuca pierwszoklasistów na podłogę, łamie komuś nos na lekcji WF-u. Słyszał też plotki o dziewczynach, które z poobijanymi twarzami wracały ze „spotkań” z Adamem Baxterem.
Metody godne pożałowania – pomyślał, spychając Lilly Taylor ze schodów i patrząc, jak ląduje na półpiętrze z głową wygiętą pod dziwnym kątem. 

 – Słyszałeś, co się stało z Lilly? – zapytała Asya, obracając się na krześle od jego biurka. Często siedziała u niego, źle znosiła wyprowadzkę matki do jej nowego chłopaka. – Jest całkowicie sparliżowana. Poprostu warzywo.
– Tak? – odpowiedział, pochylając się nad tablicą korkową rozłożoną na biurku. Ostrożnie przypiął do niej pospolitego motyla, uważając, by nie połamać mu skrzydeł. – Słyszałem, że może umrzeć.
– Mam nadzieję, że tak nie będzie – powiedziała, patrząc na niego przenikliwie.
W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
– Leo Carter zaprosił mnie na studniówkę – odezwała się nagle po momencie ciszy. 
Bogaci rodzice, fotogeniczna twarz. Dobra partia – myślał, wyciągając grubą i starą pinezkę, i powoli wbił ją w tułów pawika, którego trzymał w dłoni.
– Idziesz z nim? – zapytał, czując jej spojrzenie na swoich plecach.
– A chcesz, żebym z nim poszła? – rzuciła niewytłumaczalnie zirytowanym głosem.
– Dlaczego miałbym tego chcieć? – powiedział, przykrywając szklaną szybą swoją gablotę.
Cisza, która zapanowała w pokoju, rozwścieczyła go, zarazem odbierając mu całą odwagę. Odwrócił na swoim krześle i ledwo zdążył spojrzeć na jej twarz, usiadła na jego kolanach, mocno ściskając udami jego biodra i delikatnie dotykając jego twarzy. Czuł się obdarty ze skóry, gdy pożerała jego wargi. Wydał z siebie cichy jęk, kiedy poczuł, jak chwyciła jego blond włosy smukłymi palcami. Z całej siły rzucił ją na łóżko, gdy próbowała złapać oddech, mocno przygryzając jej dolną wargę. Krew wlała się do jego ust, gdy tym razem to on pożerał jej usta. Kilka łez osiadło na jej długich, czarnych rzęsach, lecz dalej zostawiała krwawe pocałunki na jego już nieruchomych ustach.
Odepchnął ją nagle.
– Przepraszam – wybełkotał, odwracając się. – Nie powinniśmy… Nie powinienem…
– Nic nie szkodzi – powiedziała cicho. – Podobało mi się.
– Ale mi nie – odpowiedział szorstko. Czy ona tego nie rozumie?
– Ezra.
– Wyjdź.
– Ezra. – Poczuł ciepłą dłoń na plecach.
– Powiedziałem: wypierdalaj! – wrzasnął, znowu ją odpychając.
Gdy tylko usłyszał trzaśnięcie drzwiami, walnął pięścią w szybę gabloty, rozbijając ją na setki kawałków. Patrzył, jak jego krew spływa na podłogę.
O mały włos jej nie złamał.

 Wchodząc w nią powoli, wiedział, że nie mógł być tak bezwzględny, jak chciał. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. Nigdy nie czuł tak beznadziejnie niepohamowanego pragnienia. Nigdy nie całował czyjegoś ciała w ten sposób. Nie mógł oderwać od niej wzroku, był zachwycony jej spojrzeniem. Spijał każdy dźwięk i krzyk z jej ust. Jej zapach, jej oczy, jej dłonie wędrujące po linii jego szczęki i paznokcie wbijające się w plecy.
Wszędzie dookoła siebie…
Czuł tylko ją.

 Gdy Asya zgodziła się pójść na studniówkę z Leo Carterem, spokojnie zaciągnął Cindy Clem do schowka za palarnią, kazał jej klęczeć i posuwał ją w usta. Patrzył, jak przesuwają się po jego interesie, i zastanawiał się, jakby wyglądała, gdyby przejechał nożem po jej wargach, odcinając je. Przyciągnął ją za jej jasne włosy jeszcze mocniej i spuścił się jej głęboko w gardło, słuchając, jak dusi się jego spermą.
Po fakcie wypchnął ją zszokowaną i z mokrą twarzą na korytarz, myśląc, że jego Asya zrobiłaby to sto razy lepiej. Odpalił papierosa i osunął się na podłogę. Uderzając rytmicznie potylicą o ścianę, próbował wyrzucić ze swoich myśli obraz Asyii ścierającej z uśmiechniętych ust spierdoliny Cartera.

 Nie rozmawiał z Asyą już tydzień i czuł, jak nóż otwiera mu się w kieszeni, kiedy patrzył na nią obracającą się w ciemnozielonej sukience, tańczącą z Carterem.
– Chodź, zatańczymy – zaskrzeczała Cindy, ściskając jego ramię. Zabrała szybko dłoń, gdy na nią spojrzał. Coś w jej spojrzeniu mówiło mu, że pamięta to, co stało się w schowku. Mimo to następnego dnia poprosiła go, by poszedł z nią na studniówkę.
– Nie – odpowiedział stanowczo, patrząc, jak Asya śmieje się, wyginając się do tyłu w klasycznym ruchu.
– Ale.. – zaczęła i w tym samym momencie skończyła, patrząc na jego twarz. – Przyniosę nam coś do picia – wymamrotała i odeszła, potykając się o kawałek swojej długiej sukienki.
Jego nogi ruszały się prawie bez jego woli, kiedy podszedł do Asyi. Usłyszał, jak Leo go wita, ale warkot w jego głowie milczał tylko wtedy, gdy mówiła ona.– Zatańcz ze mną – powiedział, próbując ją objąć.
– Nie – warknęła, odpychając go, Złapał ją za ramię i przyciągnął z powrotem do siebie. Miał gdzieś to, że patrzyła na nich cała szkoła.
– Przepraszam – wyszeptał. – Chciałem tylko zatańczyć, porozmawiać z tobą – powiedział, nie rozpoznając własnego głosu.
– Człowieku, głuchy jesteś? – krzyknął Leo, popychając go. – Przecież widzisz, że nie chce.
Ezra już chciał rzucić się na Cartera, ale w ostatniej chwili powstrzymała go Asya.
– Cholera, niszczysz wszystko – powiedziała, mrugając oczami. Czuł, jakby jego uszy wypełniała bawełna, kiedy wybiegła z sali.
Stał na samym jej środku, kiedy Leo wrzeszczał, popychając go mocniej. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, jak Adam Baxter unosi swój kieliszek w jego stronę i wychodzi tymi samymi drzwiami, którymi wyszła Asya.
– Wynocha – wrzasnął dyrektor, który stał teraz pomiędzy Ezrą a Leo. – Carter, wylatujesz – powiedział, a chłopak nawet nie zdążył zaprotestować. – Blake, ty idź się przewietrzyć – powiedział, zwracając się szorstko do Ezry. – Jedynym powodem, dla którego nie wyleciałeś na zbity pysk, jest fakt, że jesteś kandydatem na króla balu.
Ezra spojrzał na niego obojętnie.
– Jesteś głuchy? – warknął dyrektor. – Won mi stąd, idź i się uspokój.
Kiwnął posłusznie głową w odpowiedzi i poszedł w stronę drzwi. Musiał ją znaleźć, porozmawiać, powiedzieć to, co zawsze chciał jej powiedzieć, przeprosić, cholera przeprosić ją po raz se…
Krzyk.
Znał ten krzyk zbyt dobrze.
Słyszał go w snach już tyle razy.
Zaczął biec w jego kierunku, przechodząc przez schody, które zaprowadziły go na opuszczony balkon.
Adam Baxter leżał na jego Asyi, wsadzając łapy pod jej krótką sukienkę.
– Zostaw mnie. – Próbowała zepchnąć go z siebie. Ezra myślał, że jego serce stanęło, gdy Adam uderzył ją z całej siły w twarz. Pięścią.
– Zamknij się, szmato.– Chrząknął, rozrywając jej majtki. – Wezmę sobie kawałek dziwki Blake’a, a tobie się to spodoba.
Szybko zleciał, kiedy Ezra ściągnął go z Asyi, używając do tego całej swojej siły. Adam uderzył głową o ścianę, co na chwilę go ogłuszyło.
– Asya, idź stąd – powiedział, pomagając jej wstać.
– On cię zabije. – Dławiła się własnym oddechem, łapiąc się na oślep jego koszuli.
– Uciekaj! – krzyknął. Poczuł chwilową ulgę, gdy zobaczył, jak dziewczyna zbiega po schodach, zanim Adam powalił go na ziemię.
– Czekałem na to zbyt długo – syknął Adam, plując mu w twarz i uderzając go ponownie. – Zapierdolę cię, Blake. Myślisz, że zapomniałem, jak złamałeś moją pierdoloną rękę? Jak gapiłeś się na mnie jak psychol przez te wszystkie lata i paradowałeś z tym towarem po całej szkole, jakby była twoją własnością? Wszyscy myślą, że jesteś jakimś jebanym świętym. Ja wiem, kim jesteś. Jesteś tak samo popieprzony jak ja. Ale nie wystarczająco…
Znowu uderzył Ezrę pięścią, tym razem prosto w nos.
– Zerżnę twoją laskę, Blake. A potem ją zabiję, tak jak cie…Adam nagle przestał mówić. Jego gałki oczne wywróciły się na drugą stronę i upadł, uderzając twarzą w beton.
Ezra rozejrzał się oszołomiony i zobaczył Asyę stojącą nad nim, wycierającą krew cieknącą z jej nosa. Krew ciekła także z jej ust, a twarz zamieniła się w fioletową masę. Pomyślał, że jeszcze nigdy w życiu nie wyglądała piękniej.
– Chyba nie żyje – szepnęła, upuszczając parę nożyc do cięcia drutów. – Ma wyszczerbioną głowę – powiedziała niewyraźnie, ciągle będąc w szoku.
Podniósł się i chwiejąc się na nogach, podszedł do niej.
– Teraz jesteś taka jak ja – powiedział, podtrzymując ją, kiedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Usłyszał za sobą głos i kładąc Asyę ostrożnie, podszedł jeszcze raz do półprzytomnego Adama. Patrzył na niego w zamyśleniu, a głosy w jego głosie wrzeszczały, pragnąc zemsty.
Adam jęknął cicho, gdy Ezra przerzucił go sobie przez ramię.
– Nie żyje? – spytała Asya, a jej głos zaczął się trząść.
Ezra wyrzucił chłopaka przez balkon, a głuchy dźwięk ciała uderzającego o chodnik uspokoił go. Ostatkiem sił podniósł Asyę z ziemi.W jej spojrzeniu nie było widać cienia strachu.
– Teraz już tak – powiedział, niosąc ją w stronę sali.
Nie wiedział, czy krzyki, które słyszał, dochodziły z zabawy czy z jego głowy.
Stanął w drzwiach dokładnie w momencie, kiedy ogłoszono go królem balu. Pomyślał, że nie obchodzą go już gówniane bale. Ostatnie, co zapamiętał, to powoli zamykające się oczy Asyi, kiedy obydwoje opadli na podłogę.
Mówią, że to była samoobrona. Nikt nie chciał wierzyć, że „król balu” i jedna z najlepszych uczennic zamordowali z zimną krwią przerośniętego szkolnego psychopatę. Ich połamane żebra i siniaki doskonale połączyły się z reputacją zmarłego Adama Baxtera.
Oboje leżeli w szpitalu parę miesięcy. Gdy wreszcie ich wypuszczono, nie mieli nic. Od niego odwróciła się rodzina, Asya już od dawna utrzymywała się sama, jej matka odwiedzała ją sporadycznie. Zaczęli od nowa.
Pusty dom, dwoje ludzi.
A historia o tym, jak Ezra Blake obronił swoją dziewczynę przed szkolnym psycholem, obijała się o ściany liceum przez długi czas.
Teraz, gdy Ezra przypina swój najnowszy okaz do tablicy, pozwala Asyi przebić go małym stalowym ostrzem, całując po kolei każdą z ran na jej rękach.


Potwory istnieją naprawdę.

...................................................................................................................................................................

Ekhem Ekhem. :d
A więc...
To jest pierwsze opowiadanie na tym blogu, lecz napewno nie ostatnie. Przyjmę każdą konstruktwyną opinię. komenterze w stylu  "Złe, bo zboczone i wulgarne." nie będą brane pod uwagę. Ostrzegałam o tym na początku postu.

Dziękuje każdemu kto poświęcił czas na przeczytanie moich "wypocin" :D