piątek, 18 września 2015

Szept (outtake)

 

 Kochana Delio
     



   Chcę krzyczeć.

 Chcę krzyczeć najnajgłośniej jak potrafię,aż zapadną się moje płuca,lub cię obudzę. Nie ma Cię już od dawna, a jednak jesteś wszędzie. Przy drzewie rosnącym w ogrodzie, w bladych promieniach słońca padających na naszą pościel. Istniejesz w uśmiechu Atty. W każdym kroku który stawia. Co noc słyszę Cię w biciu serca Arona. Gdy leżę tak, słuchając jego oddechu, myślę jak bardzo chciałabym podzielić się z Tobą takimi chwilami. Tak bardzo chciałabym by w  momencie, gdy moja naga skóra chłodnieje, poczuć na twarzy twoją dłoń. Zamiast tego tęsknię tylko i myślę,że mogłoby być inaczej. Myślę jak bardzo was skrzywdziłam swoją ucieczką. Jest tyle rzeczy na które byłam wtedy ślepa. Jedyne czego wtedy chciałam, to zniknąć i zapomnieć, że jestem sierotą bez przyszłości i perspektyw. Wtedy góry  i las wydawały mi się upragnioną wolnością. Nie musiałam już kontrolować każdego kroku, a także w  jaki sposób się zachowuję. Nie musiałam unikać awantur. Chciałam tylko zniknąć i pozwolić wam żyć i byłam ślepa na to, że wcale tego nie chcecie. Bałam się związać się z   kimkolwiek, myśląc, że jak moja matka, będę prowadzić nieszczęśliwe życie z tragicznym końcem. Jej płonąca twarz ciągle prześladuje mnie w snach. Gdy patrzę na swoje oparzenia pamiętam wypchnęła mnie wtedy przez okno, tuż przed zapadnieciem się dachu, ratując mi życie. Ale teraz czuję, że moje rany się leczą. Ty i Aron, oraz później Ata pozbieraliście moje serce i skleiliście z powrotem. Zrobiliście dla mnie tak wiele, mimo tego jak bardzo was skrzwdziłam i jaką cenę ty za to zapłaciłaś. Mogę mieć tylko nadzieję,że mi wybaczysz. Będę ci wdzięczna za danie mi rodziny dopóki ponownie się nie spotkamy. Dziękuję Ci za to oraz za wszystkie spędzone razem dni oraz wszystkie wspomnienia. Chcę Ci tyle powiedzieć, lecz chaos w moim wnętrzu miesza wszystkie moje myśli, zgniatając je jak kartki papieru. Nie wiem czy istnieje niebo i piekło, lecz bardzo wierzę w to, że patrzysz na nas z jakiegoś lepszego mniejsca i widzisz jak twój syn dorasta. Obiecuję ci, że będzie mógł liczyć na mnie w każdej sytuacji, aż do końca moich dni.

Tu muszę już zakończyć...

Boże. Tęsknię za tobą. Każda z moich obietnic wydaje się taka pusta, formalna, a ja dalej nie wiem co myśleć. Codzienie myślę o tym jak bardzo chcę się w Ciebie wtulić, pocałować, móc Cię poczuć jeszcze jeden raz. Dlatego właśnie chcę krzyczeć. Wywrzeszczeć wszystkie moje uczucia do ciebie.

Ale ciiii...

Ata śpi w pokoju obok. Aron wzdycha tylko lekko we śnie zaciskając dłoń w prześcieradłach po mojej stronie łóżka.

Więc to co czuję, powiem jak zwykle szeptem.

Kocham Cię.
Kocham Cię.
Kocham Cię.


                                                                        

                                                                   Isil

 





niedziela, 19 lipca 2015

Wybaczcie mi proszę

  Hejka!

Wiem za wstawianie rozdziałów tak nieregularnie, powinnam dostać kopa w tyłek. Chcę się jednak wytłumaczyć. Otóż, pod koniec roku szkolnego spadło na mnie 8942380 poprawek, pod koniec czerwca złamałam stopę i ciągle mam gips, a parę dni temu będąc na nowym "Terminatorze" stało mi się coś z uchem/głową i przez większość czasu boli mnie potylica. Dziękuję, temu który słucha za to, że jeszcze nie wykitowałam ;____: 

Dobra. Wystarczy gorzkich, żalów (ale przyznacie chyba, że istnieje prawdopodobieństwo, że zostałam przeklęta)

W ramach zadośćuczynienia wstawiam wam kawałek następnego rozdziału "Tam gdzie dzień..."



"-Guney jest jednym z nas, lecz jest jeszcze młody. Labirynt zostanie dostosowany do ich obydwu- mówi Freya podekscytowanym tonem- Jestem za. Uważam, że będzie to spektakularna i zmysłowa konkurencja.

-To nie orgia nimf- burczy Emyr- To walka kobieto. Muszę odciąć ci zapasy wina, bo widzę, że trochę z nim przesadziłaś.

-Nie zmienia to faktu, że Labirynt potrafi prowokować- mówi kobieta odgarniając z ciemnej twarzy, jeszcze ciemniejsze włosy- Jest stworzony z nieograniczonych fantazji. Jest dziki i straszny, ale także niewinny i zmysłowy- mówi patrząc na mężczyznę- Temu nie możesz zaprzeczyć.

-Co to ma znaczyć?- wtrąca Shireen.

Gia przygryza wargę, spoglądając na swojego opiekuna, który opiera prawe ramię na swoim siedzeniu przyglądając się wszystkiemu z ciekawością. Jeden z kotów Freyi, odwraca się okazując swój brak zainteresowania.

-Labirynt jest kuszący- mówi wreszcie Freya- Mroczny i niebezpieczny, ale niezmiernie kuszący.

-Jedna nieostrożna chwila i upadasz jak domek z kart- mówi Ader, posyłając Shireen ohydnie słodki uśmiech- Twoje najbardziej skryte pragnienia ciągną cię na dno szaleństwa. To bolesna, lecz jakże piękna śmierć, nie sądzisz, słodka?" 



niedziela, 7 czerwca 2015

Tam gdzie dzień spotyka noc #3



Słońce

Nie pamiętam kim byłem przed tym jak mnie zabrali. Jedyną znaną mi historią mojej przeszłości jest ta którą mi opowiedzieli. Mówili mi że byłem ludzkim dzieckiem z małej wioski w górach. Niechcianą i wykorzystywaną do pracy przez rodzinę zastępczą sierotą. Na koniec dodawali jeszcze, że wyświadczyli mi przysługę zabierając mnie do swojego świata.

Ah, mówili też, że nikt za mną nie tęsknił.
Ciężko jest mi uwierzyć w to ostatnie, lecz o tym później.

Tylko nieliczni trafiają do tego świata.  Najczęściej są to osoby o bardzo dużej wyobraźni. Zdarza się też, że przypadkowi ludzie wpadają tu przez liczne portale

Ja zostałem tu sprowadzony. Podobno miałem wtedy sześć lat. Byłem dość atrakcyjnym dzieckiem dla tutejszych. Moje zamiłowanie
 do sztuki, zabaw, śpiewu oraz opowiadania historii, sprawił, że mnie tu przywołali. Podobno próbowali mnie przyciągnąć przez jakiś czas, lecz na drodze stawał im fakt, iż bardzo często towarzyszyła mi dziewczynka, która co prawda dzieliła ze mną liczne cechy, lecz nie była przez nich szukana.

W końcu udało im się mnie złapać. Szukałem wtedy kogoś w lesie. Przewróciłem się skręcając kostkę, kiedy ich muzyka zadzwoniła mi w uszach. Była tak piękna, że zacząłem wlec się w jej kierunku, zapominając o osobie której szukałem.

Chwilę po tym jak wszedłem w wielką dziuplę w drzewie z którego moim zdaniem dochodziła muzyka, ujrzałem las z drzewami o czarnej korze oraz fioletowe niebo. Podobno płakałem i krzyczałem, że chcę wrócić do domu, gdy przyszła po mnie grupa tubylców. Okazało się, że były to nimfy wirujące z gracją wokół o parę lat starszego ode mnie chłopaka.
Podszedł do mnie, i uspokoił mnie prezentem, czyli "tym co tylko sobie zechcę". Ja poprosiłem oczywiście o moje ulubione cukierki, którymi nastolatek przede mną natychmiast mnie uraczył. Po tym jak zjadłem, zapytał się mnie o moje imię.

- J-jestem Guney- powiedziałem niepewnie.
- A nie Słońce?
- Nie- pokręciłem głową- Tak nazywa mnie tylko moja przyjaciółka. To nie jest moje prawdziwe imię.

Imiona są dla tutejszych czymś świętym. Zaakceptowali imię Guney, lecz musiałem zostawić jakieś imię w ludzkim świecie, więc zdecydowali się zostawić tam Słońce. Tak najprawdopodobniej pamiętają mnie ludzie.

Moje zniknięcie zostało przedstawione jako śmierć. Tutejsi wyjaśnili je zostawiając splamiony krwią sweter w lesie po drugiej stronie portalu.

Pozwoliłem im się rozpraszać pięknem tego świata aż obraz przeszłości rozmył się w moim umyśle i stałem się jednym z nich.

Lecz mimo wszystko czułem, że ktoś za mną tęskni. Ta dziewczyna.  Moja przyjaciółka.

Była jednym szczegółem który pamiętałem, bez przerwy raniącym moją duszę. Byłem pewien, że czuję jej żałobę, oraz sznur przywiązujący jej egzystencję do mojej. Zawsze miałem nadzieję, że za nim podąży.
Nigdy tego nie zrobiła, ale jest główną przyczyną mojej pewności, tego, że byłem kiedyś człowiekiem. Do dziś miewam wizje jej ciemnych włosów zakręcających się w loki na końcach.

Pamiętam imię Księżyc. Chyba tak ją nazywałem.

Lubię myśleć, że to co łączy mnie z tą dziewczyną jest tak silne, że nie pozwala mi zapomnieć.

Myślę też, że strasznie ją kochałem.

Przez lata ta wiedza powoli pożerała moje serce. Im bardziej próbuję sobie ją przypomnieć, tym bardziej pochłania mnie jej zagadka, co powoduje, że czuję się coraz bardziej uwięziony w tym lesie. Jakbym tak naprawdę nigdy nie pogodził się z tym kim jestem. Nie z tym delikatnym istnieniem które jest ze mną związane tak mocno.

Moim marzeniem jest wrócić i ją odnaleźć. Ma teraz osiemnaście lat tak jak ja, lecz mam nadzieję, że czeka na mnie tak jak ja na nią.

Lecz moje marzenie jest nierealne. Kiedy ktoś przekracza przejście nie ma odwrotu. Musi zacząć nowe życie tutaj. Większość jest szczęśliwa po utracie wspomnień.

Żyjemy bardzo długo, lecz nie jesteśmy nieśmiertelni.
Nie możemy się też rozmnażać, więc potrzebujemy ludzi by przetrwać. W zamian podtrzymujemy puls wyobraźni w obu wymiarach. Potrzebujemy się nawzajem. Tkwimy w cyklu życia bez wyraźnego początku i końca.

Jest jednak jeden przypadek w którym odchodzi się od reguł. Jeżeli tutejszy wypełni to zadanie, będzie mógł wrócić do miejsca urodzenia.

Po paru latach zastanawiania się,  zdecydowałem, że spróbuję, choć była to bardzo pochopna decyzja. Zrobiłem to o co mnie poproszono bez zbędnego myślenia.

Od tego czasu czekam na decyzję Dworu w mojej sprawie.
Lecz od niedawna jestem opiekunem jeszcze jednego człowieka. Wracałem właśnie z Dworu przez las do mojego domu na jego granicach gdy ją zobaczyłem. Krzyczała nieudolnie próbując walczyć z chcącą ją pożreć bestią. Następne parę minut było spowiane mgłą, a następne co pamiętałem to zapach trucizny na jej ustach i słabnące bicie serca tuż przy moim, gdy niosłem ją do domu. Potem całkowicie pochłonęło mnie zajmowanie się tą trawioną gorączką dziewczyną. Kiedy antidotum które jej dałem zaczęło działać, przyciągnęła mnie do siebie i wtuliła swoje mokre od zimnego potu czoło w moje ramię. W moim przypadku sen nie wchodził teraz w grę, więc leżałem z nią, głaszcząc jej ciemne włosy i patrząc, jak powoli wraca z granicy śmierci. W pewnym momencie zanim przegrałem walkę ze snem wydawało mi się, że mam przy sobie Księżyc i nareszcie jest tu ze mną. Dopóki dziewczyna nie obudziła się i nie spróbowała poderżnąć mi gardła.

Teraz siedząc naprzeciwko niej jestem zaniepokojony.  Nasza wymiana pytań i odpowiedzi wydaje mi się znajoma. Po jej niespokojnym spojrzeniu widzę że nie tylko ja wyciągnąłem ten wniosek. Dziewczyna zakręca jeden lok wokół palca, przyciągając moją uwagę.

-Czuję, jakby ta wymiana zdań już się nam przytrafiła.
-Być może- mamrocze patrząc w dół.
-Być może?- powtarzam unosząc brew
-Tak. - mówi nagle patrząc na mnie spode łba- Jakiś problem?
-Ani jednego. Poprostu zadałem ci pytanie. Jak już mówiłem są one fascynujące, tak samo jak odpowiedzi, a czuje, że jesteś mi winna kilka z nich. Czyżbyś próbowała odmówić mi tego prawa?
-Rób co chcesz- mówi cicho.
-To dość odważna propozycja

Obydwoje milczymy przez chwilę. Czy ja naprawdę to powiedziałem?  Mógłbym to nazwać zemstą za jej aprobatę na temat mojego tyłu kilka minut wcześniej.
To nie moja wina, że czytam w myślach.

Wszyscy dostajemy jakiś dar gdy stajemy się częścią tego świata. Moim jest dostęp do myśli.

Mimo tego jak głośna i sarkastyczna potrafi być, dziewczyna nie jest przyzwyczajona do bezceremonialnej szczerości i nie podoba jej się kierunek w którym idzie nasza rozmowa.

Po mojej ostatniej odpowiedzi, chowa się pod kołdrą i po omacku zaczyna się ubierać, rozrzucając pościel co niewytłumaczalnie mnie rozśmiesza. Nie jest zainteresowana moją wcześniejszą radą, i nie ma zamiaru przespać pozostałych symptomów zatrucia. Musi być bardziej uparta niż mi się wydawało.

To pewnie dlatego, jej umysł odrzuca znajomość naszej konwersacji.  Jest ona związana z jej przeszłością,  której nie mogę odczytać ponieważ jest zbyt rozmazana, co potwierdza silną wolę srebrnookiej.
Gdy wychodzi wreszcie spod kołdry, jest lekko zaczerwieniona. Wygląda słodko gdy próbuje zdmuchnąć z twarzy niesforne kosmyki włosów.

-Już ci lepiej?- pytam z uśmiechem.
- Geniusz- burczy.
- Tak jeszcze nie byłem nazywany.
- Robiąc sobie ze mnie jaja nie sprawisz, że cię polubię
- Owszem, sprawię
-Nie, nie sprawisz. Jak mam ci zaufać, lub wziąć to co mówisz na serio?
- Gdy zapytałaś gdzie jesteśmy moja odpowiedź napewno nie była żartem. Od zawsze bardzo podobało mi się "robienie sobie jaj z ludzi", a z tobą jest to jeszcze zabawniejsze, moją odpowiedzią była czysta prawda. Jesteśmy wszędzie i nigdzie- mówię wskazując palcem to na nią to na siebie- I jesteśmy w tym razem.

W jej oczach widzę przez chwilę cień zaintrygowania, zanim zastępuje go frustracja
-Jesteś dziwny.
-Jestem szczery.
- Zawsze mówisz to co myślisz?
- Nie mam powodu by tego nie robić. Uważam, że ukrywanie faktów, dla zachowania pozoru tajemniczości jest nie na miejscu. Zmieniasz temat.
- To, że ta rozmowa wydawała nam się znajoma nic nie znaczy - mówi wzruszając ramionami.
- Jeśli tak jest, to dlaczego jesteś tak zdenerwowana?
- Nie mam teraz do tego głowy okej? Zostaw to już.

Nie dziwi mnie jest wybuch. Dopiero co została wyrwana ze swojego świata i prawie zginęła. Lecz widzę, że nie jest to jedyna przyczyna jej zdenerwowania.

Wszytko co zrobiła, lub próbowała było samoobroną.
Jest wystraszona, a ja nawet nie zapytałem o to jak się czuje. Zapominam się przy niej.

Wzdryga się gdy wstaję. Przesuwa się ostrożnie, by zrobić mi miejsce, gdy siadam obok niej na łóżku. Nie cofa się gdy biorę w dłonie jej twarz.

Moja blada skóra, tworzy kontrast z jej ciemniejszą karnacją.
- Wiem, że się boisz i że jesteś w dziwnym miejscu, ale zrobię co trzeba, by sprawić by było ci łatwiej jeśli na to pozwolisz. Musisz tylko uważniej się przyjrzeć.

Moje słowa powoli do niej docierają. Przetwarza je w swoim umyśle. Jej policzki są zarumienione oraz przyjemnie ogrzewają mi dłonie.

Słyszę jej reakcję na mnie.

"Czuję się zbyt dobrze by się odwrócić. To nawet lepsze niż gapienie się na jego tyłek. "

Mam ochotę się roześmiać. Czytanie w jej myślach nie powinno aż tak mi się podobać.

Ogień z kominka nas ogrzewa a światło z fioletowego nieba wpada do pokoju. To byłby idealny moment do zatrzymania czasu.

Srebrnooka, prostuje się i wyciąga do mnie dłoń.
- Jestem Shireen.
- A ja Guney- odpowiadam

Nie traci czasu
- Potrzebuje twojej pomocy. Mam zadanie do wykonania. Dorastałam w górach w leśniczówce, więc nie jestem tak bezradna, jakby się wydawało, lecz nie mam broni i nie znam się na zwierzętach takich jak bestia która mnie zaatakowała. Nie znam też tego lasu, ale ty owszem.

-Nie była aż tak straszna.
-Postaw się na moim miejscu, to zobaczymy.
-Mógłbym to zrobić. Jestem ciekawy jak mnie postrzegasz.
-Szczerze? Nie widziałam już zbyt wiele gdy przyszedłeś. Ale za to słyszałam jak walczyłeś.
-Słyszałaś?
-Nieważne, to nie ma sensu.
- Nie mów tak. Lubię gdy się odzywasz. Masz piękny głos.

Wywraca oczami, lecz na jej szyji pojawia się rumieniec. Zastanawiam się czy ktoś czeka na nią w domu.
-Jestem oczarowany, twoim brakiem umiejętności przyjmowania komplementów. Tutejsze dziewczyny pławią się w nich.
-Przecież nie jestem stąd. Nie zmieniaj tematu. Musimy się skupić.
-Jestem skupiony.
-Jak powiedziałam, potrzebuję twojej pomocy. Zapłacę ci jak będziesz chciał. Wiem, że to lubicie
-Owszem, ale nie jestem chciwy.
Przypominając sobie to co zrobiłem wczoraj czuję się winny.
-Nie potrzebuję zapłaty Shireen. Jestem strażnikiem tego lasu. Jestem tu by ci pomóc. Poza tym nie możesz dać mi tego czego chcę najbardziej.
Unosi brwi więc tłumaczę się- Jedyne czego chcę to uwolnić się z tego miejsca.

-Jesteś pod jakimś aresztem? Jesteś z mojego świata?
-Wszyscy pochodzimy z waszego świata.

Jej oczy rozszerzają się i błyszczą gdy o tym myśli, lecz jej myśli znów są dla mnie niedostępne. Czuję że jej rany znajdują się zbyt głęboko bym mógł do nich dosięgnąć.

Shireen budzi się ze swoich myśli, a płomyk nadziei w jej oczach gaśnie. Mam ochotę ją pocieszyć, ale nie wiem jak.

-Słyszałam o porwaniach, ale myślałam, że rodzicie się tutaj.

-Nie pamiętam dzieciństwa, oprócz... - przerywam, nie mówiąc reszty. Ta część mojej duszy nie jest gotowa do pokazania- Jestem teraz jednym z nich, ale chcę wrócić.

-Nie możesz przejść przez portal? - pyta zdziwiona- To nie ma sensu.  Spotkałam jednego z was w moim mieście, zanim się tu znalazłam.
-A ten szczęściarz to?
-Nie wiem jak ma na imię, ale był pewny siebie i wredny. I miał zielone oczy.
-To Ader-wzdycham
-Jakim cudem ten dupek.. -wybacz, to twój przyjaciel? 

Kiedyś powiedziałbym, że tak. Teraz odpowiedź byłaby bardziej skomplikowana.

-Ma dostęp do obydwu wymiarów. Jest członkiem Dworu, tylko oni mają ten przywilej.

-Co czyni go tak specjalnym?

Nie odpowiadam, a Shireen nie docieka. Powoli wstaje z łóżka, rozwiewając po domu swój zapach.
-Słuchaj-zaczyna- Wiem, że mnie uratowałeś i jestem ci za to wdzięczna, ale nie mogę tracić czasu. Nie mogę wrócić do domu bez twojej pomocy.

Nie wie jeszcze, że nie może już wrócić do domu.  Opuszczam głowę by nie odczytała tego z mojej twarzy.

-Ten gość, którego spotkałam pokazał mi obraz..
-Obraz? - podnoszę głowę
-Tak, jeden z portali. Powiedział, że macie ich więcej.
-Czyli mówisz, że spotkałaś Adera przed przybyciem tutaj i że to on przeprowadził cię przez portal?-pytam ostrożnie.
- Wepchnął mnie tam. Ale muszę zacząć od początku. Byłam na sali gimnastycznej z moją siostrą Zelal...

Przestaję oddychać. Zelal. Blondynka która przybyła tu wczoraj.

Kiedy Shireen mówi jej głos się łamie

-Byłyśmy pokłócone. Potem ona zniknęła. Szukałam jej, a potem spotkałam Andera. Powiedział, że muszę przejść przez portal jeśli chcę ją odzyskać. Proszę, musisz mi pomóc.
Moje serce zaczyna bić szybciej. Shireen jest siostrą Zelal. Chce bym pomógł ją odzyskać.

Myślałem, że srebrnooka jest jednym z ludzi którzy wpadli tu przypadkiem. Lecz to jednak Ader przysłał ją tu specjalne. By utrudnić mój powrót. Byliśmy kiedyś przyjaciółmi, wie jak uchronić swoje myśli przede mną. Przez to nie mogłem przewidzieć jakie ma zamiary. Cholera.

-Proszę Guney- Shireen chwyta mnie za rękę- Proszę pomóż mi. Muszę ją znaleźć... N-nie mogę jej też stracić.

Czyli straciła kogoś jeszcze?

Jej prośba i zaszklone oczy łamią mi serce. Muszę się oprzeć. Popełniłem błąd zaprzyjaźniając się z nią. Jeśli jest siostrą Zelal, a Ader zrobił to co myślę, to Dwór wie, że tu jest.

Oczywiście, że wiedzą, ponieważ w oddali słyszę zbliżające się konie. Galopują przez las sprawiając, że ziemia lekko się trzęsie. Shireen z trudem łapie powietrze. Podbiegam do okna i zasłaniam zasłonę chwilę przed tym jak jeźdźcy zatrzymują się przed moim domem.

W myślach pytam się, dlaczego Ader musiał być, aż tak brutalny. Shireen nie jest niczemu winna. Czy nie mógł jej w to nie wciągać?

Dziewczyna wyskakuje z łóżka.
-Kto to? - pyta- Co się dzie-
Chwytam ją za ramię próbując ją ukryć, lecz to na nic. Nie ucieknie za daleko, i tak ją znajdą.

-Już za późno- mamroczę
-Na co za późno?
-Na ucieczkę. Już tu są
-Kto?
-Musisz się zachowywać. Dwór nie jest przychylny sprzeciwowi.
-To oni mają Zelal?
-Tak, ale to nie oni ją najpierw zabrali.
Shireen odsuwa się ode mnie.

-Kto zabrał moją siostrę? - trzęsąc się zamyka oczy a potem pyta ponownie - Kto to zrobił?

Patrzę ponownie przez okno, biorę oddech i patrząc na nią odpowiadam.

- Ja to zrobiłem




--------------------------------------------------------------------------------------------


No to mamy pierwszy rozdział z perspektywy Słońca. Napiszcie mi co myślicie :D








poniedziałek, 6 kwietnia 2015

W niewłaściwym czasie

Uwaga!
W komentarzach otrzymałam uwagę by ostrzegać w hasztagach o wszelkich niebezpieczeństwach tu czyhających (ekhem "mewa"ekhem) a więc;
#uwaga#nerwomix#wskazany#kałuża#czerwonego#zęby#GordonRamsay#mówiący#piskliwym#głosem







Znowu jest chory.

Nie chciała się tak martwić, ale nie mogła powstrzymać niepokoju płynącego przez jej żyły, gdy patrzyła na puste miejsce w ławce obok. Ich wspólni znajomi ciągle nabijali się z jej niepokoju którego nie potrafiła zamaskować.

-Pewnie się przeziębił- mówili przewracając oczami i wymieniając się między sobą znaczącymi spojrzeniami.- Przecież nie umiera.

Cóż, być może nie.

Ale on nigdy nie bywa chory.

Przynajmniej nie zdarzyło mu się to przez cały okres ich znajomości. Pamiętała jak pewnego dnia wyglądając przez okno zobaczyła jego brązową czuprynę. Dopiero co wprowadził się z rodziną parę domów obok. Patrzył w jej okno stojąc na chodniku, jakby wiedział że tam była i gdy odsunęła firankę pomachał do niej, zapraszając do zabawy. Wybiegła wtedy na podwórko, mimo przeziębienia które dopadło ją i jej ojca, ale on nigdy nic nie złapał, choć od tego czasu prawie codziennie przychodził się z nią bawić.

W tym roku kiedy grypa przygwoździła ją do łóżka, nie miał nic przeciwko tuleniu jej do siebie przez cały dzień oglądając filmy. Gdy było po wszystkim, nawet nie kichnął.

Odgłos dzwonka wyrwał ją z zamyślenia. Pakując torbę spojrzała jeszcze raz na jego miejsce w ławce.

-Co się stało z twoim bratem?- zapytała, podbiegając do Daniela, starszego brata Huntera, gdy tylko zobaczyła go na korytarzu.

-Gówniarzowi nic nie jest- blondyn wzruszył ramionami, przestając się uśmiechać- Złapał jakiegoś wirusa. Księciunio pewnie symuluje.
-Serio?- spojrzała na niego niepewnie- Dziwnie ostatnio wyglądał. Jakby...-
-Wszystko z nim w porządku- przerwał jej,
-Ręce też ma chore?- wypaliła.
-Co?
-Nie odpowiada na SMS-y.- przyznała niechętnie.
Na twarzy chłopaka pojawił się głupkowaty uśmiech
-Oh.. Czyżby kryzys w związku?
-N-nie- wyjąkała, odwracając od niego czerwoną twarz- Jezu, Daniel.
- Pewnie, pewnie- lekceważąco machnął ręką- "Tylko przyjaciele". To dlatego nie wytrzymujecie bez siebie pieprzonego dnia.
Głośno wypuściła powietrze, ale nie zaprzeczyła jego słowom.
-Przyniosę mu lekcje wieczorem- powiedziała, zanim jeden ze znajomych Daniela uderzył ją ramieniem, przechodząc obok.
Gdyby mrugnęła, nie zauważyłaby krótkiego spięcia na twarzy chłopaka, które zostało szybko zastąpione typowym dla niego uśmiechem.
-Dlaczego nie dasz mi ich, jak będziemy wychodzić ze szkoły?- zapytał, przybijając komuś piątkę.-Mogłabyś się zarazić- dodał udając znudzonego,
-Nie gadaj głupot, Daniel- odpowiedziała unosząc brwi- Przyjdę dzisiaj. Hunter nie może unikać mnie na zawsze.
-Do cholery Ree. Może on nie ma ochoty cię widzieć? Nie pomyślałaś o tym?- powiedział ostro, lecz zaraz po tym jego rysy złagodniały.-Żartowałem- uśmiecha się- Oczywiście, że kochaś chce zobaczyć swój mały skarb. Wpadaj do nas, ale jeśli zachorujesz wiń tylko siebie.- wzruszył ramionami, po czym odszedł gwizdając.

-Co to do cholery miało być?- pomyślała patrząc zdziwiona na jego plecy.


***


-Hej- szepnęła lekko szturchając Huntera w bok.
-Hej- uśmiechnął się, podnosząc głowę z poduszki.
-Nie masz nic przeciwko temu, że dzisiaj przyszłam, prawda?- zapytała.
-Oczywiście, że nie- odpowiedział zdziwiony- Od kiedy, przychodzą ci do głowy takie rzeczy?
-Od kiedy, zacząłeś "chorować"
-Czyli, od dnia w którym mnie pocałowałaś- poprawił ja leniwie.
-Dobrze wiesz, że ty to zrobiłeś.
-Czyli, jednak nie zaprzeczasz, że to się stało- uśmiechnął się.
-Cóż.. tak, nie wypieram tego- zaśmiała się nerwowo- Ale nie widywałam cię zbyt często od tego czasu.
- Poprostu złapałem wirusa Ree. To przecież nie twoja wina. Zachorowałem w niewłaściwym czasie

Przyjrzała mu się, dokładnie analizując każdy detal jego bledszej niż zwykle twarzy.

-Wyglądasz lepiej-  podsumowała.
-Dzięki?- jego odpowiedź zabrzmiała jak pytanie.
-Nie ma za co- uśmiechnęła się- Kiedy cię ostatnio widziałam, wyglądałeś jak gówno, więc, to chyba dobrze-  wzruszyła ramionami.
-Od dłuższego czasu czuję się lepiej- powiedział biorąc ją za rękę i splatając ich palce.

Żadne z nich nie wspomniało już o pocałunku.

-Więc o co chodzi?- spytała, przełykając ślinę, lecz nie wyrywając ręki z uścisku- Masz zamiar pójść do lekarza?
-Nie- pokręcił głową, odwracając wzrok- Samo mi przejdzie. Mój tata miał coś podobnego.
-Mhhhm, oczywiście, że "samo ci przejdzie".
-Oh, czyżbyś się o mnie martwiła- zażartował, trzepocząc rzęsami.
-Być może- odpowiedzała marszcząc brwi- Być może to zaraźliwe. Twoja matka nie za bardzo chciała mnie wpuścić, ale twój tata zainterweniował. Jak zwykle.
-Zdziwiona jesteś?- zapytał z ironią- Ale, to chyba  nic zaraźliwego, przynajmniej w domu wszyscy są zdrowi. Mogłem o tym pomyśleć, ale samolubnie chciałem cię mieć przy sobie.

Ree, siedziała przez chwilę w ciszy, prawie zasypiając, gdy Hunter głaskał jej dłoń.
-Dlaczego do mnie nie napisałeś?- zapytała cicho.
-Spałem przez większość dnia-odpowiedział- Tak naprawdę poczułem się lepiej dopiero dziś wieczorem.
-Dziwne.


***

Wrócił następnego dnia.

Wszystko było, tak jak zawsze. Śmiali się, i żartowali tak jak zawsze, a ich znajomi postarali się Hunter dowiedział się o tym jak jego przyjaciółka nie mogła wytrzymać bez niego tych kilku dni.

Po wysłuchaniu ich "opowieści"położył tylko rękę na jej kolanie i zadrżał gdy w odpowiedzi dotknęła jego uda.



***


Znowu jest chory.


Nie odpowiadał na wiadomości. Ree wiedziała dlaczego, lecz w niczym jej nie pomagało. Przez cały dzień czuła w żołądku nieprzyjemny ścisk, będący oznaką zdenerwowania.

- Do zobaczenia wieczorem- powiedział Daniel, gdy podeszła do niego na korytarzu, nie musząc nawet o nic pytać.

***

Jego matka skrzywiła się na widok dziewczyny, lecz pozwoliła jej wejść do domu bez słowa.  Ree wbiegła po schodach i bez pukania weszła do do pokoju Huntera. Nie wiedziała czego ma się spodziewać, ale napewno nie był do widok jej przyjaciela, siedzącego  spokojnie na łóżku i szkicującego coś co podejrzanie wyglądało jak jej włosy.

-To już się robi nudne- westchnęła, zrzucając buty i wpełzając pod jego kołdrę- Masz zdrowieć szybciej, bo zwariuję w szkole-powiedziała kładąc głowę na jego ramieniu- Masz zamiar dalej mnie tak opuszczać?

-Nigdy- zapewnił, w roztargnieniu całując czubek jej głowy.

Gdy znudziło się im się leżenie, zaczęli oglądać telewizję i po chwili taczali się po łóżku ze śmiechu, gdy Hunter przedrzeźniał Gordona Ramsay'a krzycząc przesadnie piskliwym głosem, który aż do przypominał głos jego matki.

-Jesteś w tym zbyt dobry- wydusiła uderzając twarzą w jego klatkę piersiową i dusząc śmiech w jego koszulce. Przez moment, przypomniała sobie, że kiedyś będą musieli porozmawiać o tym co dzieje się między nimi, lecz teraz chciała być poprostu blisko i sprawić by poczuł się lepiej.

-Jak mogło by być inaczej- powiedział dramatycznie poważnym tonem wytrzeszczając przy tym oczy- Pochodzę z najczystszej lini snobów i dupków na świecie.

Śmiała się ciągle z ciasno zamkniętymi oczami, gdy nagle poczuła miękkie wargi na jej własnych, oraz chłodne dłonie na jej gorących policzkach.

Oh.

Rozum podpowiadał jej by odsunęła się natychmiast , lecz czuła się zbyt dobrze by przerwać, tą kontynuację sprzed kilku dni. Jakby to i tak miało się kiedyś wydarzyć. Nagle skóra chłopaka, stała się tak gorąca w dotyku, że przerzucając nogę przez jego biodro i siadając na nim zaczęła powoli kołysać biodrami, jednocześnie pogłębiając pocałunek. Chłopak zacisnął dłonie na jej udach tak mocno, że poczuła by ból, gdyby nie nagły przeszywający ból w wardze.

Ugryzł ją.

Zaskoczona odskoczyła na chwilę, lecz Hunter przyciągnął ja do siebie, tuląc ją jeszcze mocniej i całując raz mocniej, raz delikatniej. Po paru minutach zapomniała o bólu w wardze, gdy nagle przewrócił ją na plecy.

-Hunter- wykrztusiła- Jesteś chory... Nie powinieneś...

Burknął w odpowiedzi, przesuwając wargami po szyi dziewczyny, po czum przygryzając lekko miejsce gdzie kończyła się szyja a  zaczynało ramię. To wyrwało ją z transu i siadając odepchnęła go od siebie.
W mgnieniu oka odwrócił się od niej skulił się po drugiej stronie łóżka.

-Hunter? Co się dzieje?- zapytała zaglądając mu przez ramię, zauważając że co parę sekund przechodzi go gwałtowny dreszcz.

Krzyknęła głośno gdy znów  przewrócił ją na plecy, mocno przyciskając ją do materaca. Widziała,że próbował uformować jakieś słowa, ale wstrząsy stawały się coraz silniejsze i....

Nagle ktoś gwałtownie wbiega do pokoju, i  jednym ruchem zrzuca z niej Huntera.

-Powinnaś już iść do domu Ree- powiedział Daniel tak spokojnie, jakby jego brat nie zwijał się teraz na podłodze- Hunter ma atak.

-Co?- krzyknęła, patrząc na Daniela klęczącego i trzymającego swojego brata- Po-powiedział że t-to tylko wirus...

Zaczęła bełkotać bez sensu, dopóki do pokoju wszedł ojciec Huntera, który położył jej ręce na ramionach i poprowadził ją do wyjścia, prawie nie zwracając uwagi na swojego toczącego pianę z ust syna.

Mężczyzna nie spuścił jej wzroku dopóki nie upewnił się, że idzie w kierunku swojego domu. Dziewczynie wydawało się, że słyszy wrzask kiedy wbiegła do swojego domu. Ignorując śpiącego na kanapie ojca poszła do pokoju gdzie, po zamknięciu drzwi na klucz opadła na łóżko z płaczem i poczuciem winy.


***

Znowu jest chory.

Zadrżała, patrząc na puste miejsce obok siebie i myśląc o wczorajszej nocy. O tym jak źle wyglądał jej przyjaciel, o tym co mogło się teraz z nim dziać i o tym jak zwijał się z bólu po podło-

-Znowu nie ma Huntera?- zapytała jej znajoma Anna, unosząc brew.
-Tak- wymamrotała Ree, nerwowo zdrapując skórkę na kciuku.
-A czy wszystko z nim w porządku?-  zapytała przejętym tonem siedząca za nią Cassey Wood. 
Gdyby Ree nie patrzyła obojętnie w okno, zauważyła by uśmieszek na twarzy Anny. Obsesja Cassey na punkcie Huntera stała się już stałym żartem w ich grupie. To jak wyrywa się by mu pomóc, podać cokolwiek, lub jak to "przypadkiem" kupiła właśnie  kawałek bagietki czosnkowej ( "Oh Hun, kupiłam to przez przypadek, ale przecież wszyscy wiemy jak je lubisz")
Dorastając, Ree i Hunter spędzili wiele popołudni na chowaniu się przed Cassey. Z tego co pamiętała Ree, w głowie tej dziewczyny nie istniało coś takiego jak "prywatność"ani "zamki w drzwiach" .  Przed oczami Ree na krótka przewinął się moment kiedy w dzieciństwie jak najszybciej wdrapywali się na razem z Hunterem na drzewo, by patrzeć jak Casssey, szuka go po całym podwórku.

-Desiree, zadałam ci pytanie-  powiedziała niecierpliwie Cassey, pochylając się na tyle daleko, że Ree mogła odczuć zapach  jej zbyt ciężkich perfum.

-Tak, chyba w porządku- wymamrotała, a do jej oczu napłynęły łzy. Nie wiedziała czy chce jej się płakać na myśl o Hunterze czy przez zapach tych cholernych perfum.
-"Chyba w porządku"?- oburzyła się Cassey- Przecież byłaś u niego wczoraj, by dać mu pracę domową, prawda? Mam nadzieję, że jest poinformowany o tym co dzieje się w szkole, ma przecież jedną z najlepszych średnich w szkole i nie może sobie pozwolić na zaległości.

-Boże, Wood, do ciężkiej cholery, zostaw dziewczynę w spokoju.- westchnęła Anna przewracając oczami.

Cień ich wielkiej nauczycielki fizyki, opadł na ławkę i obok Ree pojawiły się dwa zestawy zadań. Nawet nauczyciele wiedzieli, że Ree i Hunter są nierozłączni.

-Mogę mu je zanieść, jeśli nie czujesz się na siłach- Cassey podskoczyła na swoim krześle chwytając szybko kartkę.
-Uspokój się- w głosie Anny można było usłyszeć ostrzeżenie.
-Niech je zaniesie- wymamrotała Ree wystukując palcami rytm na ławce. Cała sytuacja, zaczynała już ją przeciążać. Ignorując obydwie dziewczyny przejrzała jeszcze raz na łańcuszek zdesperowanych wiadomości.

Wszystko ok?
Hunter...
Czemu nie odpisujesz?
Matko Boska, daj mi przynajmniej znak że żyjesz.

I w końcu;

Wiem że nie chciałeś mi zrobić nic złego.


Chciałem.


Ree, mało co nie upuściła telefonu. Drżącymi rękami zaczęła pisać odpowiedź, lecz przerwał jej następny SMS

Trzymaj się ode mnie z daleka.

-Nie rozumiem-westchnęła ciężko, gdy zadzwonił dzwonek. Po spakowaniu rzeczy, wyrwała zadania dla Huntera z ręki Cassey i jak najszybciej wyszła z klasy, ignorując nadąsaną dziewczynę.

Bez zastanowienia ruszyła w stronę sali w której miała lekcje klasa Daniela, lecz zastała tam tylko jego dziewczynę, Joie.

-Gdzie jes..- zaczęła, lecz Joie szybko jej przerwała.
-Nie ma go- dziewczyna praktycznie warknęła rzucając agresywnie swoją torbę na podłogę- Jeśli go spotkasz to powiedz debilowi, że dziękuję mu za zostawienie mnie samej w dniu prezentacji naszego projektu, ponieważ jest zbyt leniwą pizdą, by odpisać na SMS-a.

Ree pokiwała tylko głową.


***


Gdy tego samego dnia zadzwoniła do jego drzwi, odpowiedziała jej tylko cisza.


***


Hunter jest chory

Jest chory, Daniela nie ma w szkole, a linii obydwu panuje cisza radiowa.i jeśli któryś nie odbierze to przysięga Bogu, że dziś wieczorem poprostu wyważy drzwi do ich domu jeśli będzie trzeba i-

Jej telefon wibruje.

Przyjdź do mnie Ree.

A żebyś wiedział.


***


Starała się jak najszybciej zjeść zawartość, małej smutnej patelni, którą zostawił jej ojciec, zanim wyszedł na nocną zmianę.

Dziesięć minut później, jest już wystarczjąco blisko jego domu by zobaczyć, poświatę telewizora w oknie jego pokoju. To normalne, że o takiej porze ogląda telewizję, więc jak bardzo może być chory?
Drzwi otworzyły się zanim zdążyła zadzwonić.

-Czego chcesz, Desiree?- zapytała oschle matka Huntera

Kobieta nigdy nie darzyła Ree sympatią- nie tak jak reszta jej rodziny. Odkąd Ree sięgała pamięcią, jego matka, ledwo znosiła jej obecność, lecz fakt iż mieszkała tak blisko czynił unikanie się nawzajem niemożliwe.

Dziewczyna, nie była pewna, czy kobieta nie lubi jej, przez to że mieszka w jednym z najstarszych i najbardziej zniszczonych domów w sąsiedztwie, czy też przez jej samotnego ojca, którego prawie nie było w domu, czy też fakt, że ona i jej syn byli praktycznie nierozłączni. Nic nie wskazywalo na to by kobieta miała ją polubić.

-Przyniosłam Hunterowi lekcje- powiedziała wskazując na trzymane przez nią kartki.

Kobieta kiwnęła tylko głową i wyrywając dziewczynie kartkę z dłoni, zaczęła zamykać drzwi.

-Niech, pani poczeka- powiedziała szybko Ree, blokując drzwi stopą i ignorując piorunujące ją spojrzenie- Jak się czuje Hunter? Poprosił mnie żebym przyszła.
- Wszystko z nim w porządku-zaczyna, lecz przerywa jej dobrze znany Ree ciepły głos.
-Desiree!- jej "wujek", czyli ojciec jej przyjaciela uśmiech się do niej zza swojej żony- Przyszłaś do Huntera?
-Desiree właśnie wychodziła- powiedziała zimnym głosem jego żona
-Nie przesadzaj Sila- na dźwięk jego słów Ree odetchnęła w duch z ulgą- Chłopak jest chory i myślę, że ta wizyta przyda mu się najbardziej- dokończył ścierając z zarostu, coś co wyglądało jak pozostałości dżemu.- Wchodź młoda, wchodź- przepchnął się obok żony by zaprosić dziewczynę do środka.Kobieta wzdychając i zaciskając pięści zamyknęła za sobą drzwi,

Wchodząc do znajomego jej domu, Ree nagle poczuła się obco. Nie była przyzwyczajona do kompletnej ciszy która teraz ją otaczała. Zawsze gdy tu przychodziła towarzyszyły jej odgłosy telewizora lub kłótni pomiędzy braćmi.

-Daniel!- zawołał wujek- Powiedz bratu, że przyszła Desiree!
-Hej, Ree- przywitał ją Daniel- Hunter będzie wstrząśnięty gdy cię zobaczy- powiedział,po czym odszedł, zostawiając za sobą zdziwioną dziewczynę.

-Jak tam u ciebie?- zapytał nagle wujek, kładąc jej rękę na ramieniu. Jego żona zdążyła opuścić już pomieszczenie, co nie było niespdzianką.
-Wszystko dobrze-odpowiedziała nieobecnie- Dużo nauki.
-Tata znowu pracuje na nocnej zmianie?
-Hmm... No tak- powiedziała zaskoczona uczuciem wstydu. O co chodzi?
-Ah. okej- pokiwał głową- Przepraszam cię za to co się stało- kontynuował, wyraźnie skruszony- Hunter poprostu nie jest teraz sobą.

-Usiądź sobie-powiedział, mężczyzna lekko popychając ją w stronę krzesła przy schodach.- Zaraz powinien przyjść.- każde jego słowo wydawało się takie formalne.

A więc czekała, tak przez parę minut kiwając głową i słuchając gadania o zmianie w diecie oraz zmęczeniu jej przyjaciela, lecz tak naprawdę jej uwaga była skupiona na kobiecym bucie wystającym z jednego ze schodków, a dżem który wujek ścierał  sobie wcześniej z twarzy, tak naprawdę nie wyglądał jak dżem i poza tym znów przytłaczał ją zapach ciężkich perfum.

-Muszę do łazienki.- powiedziała z bolącym uśmiechem, wstając i idąc do tyłu, oraz rozsmarowując butem czerwony ślad na podłodze.

Zatrzymując się podniosła głowę, pokazując przeszklone łzami oczy.

-Okej, Desiree- odezwał się łagodnie wujek.
- Nie, naprawdę, przyjdę później- wybełkotała najrozsądniejszym tonem na jaki było ją stać, a w oddali usłyszała warknięcie- Hunter musi być zmęczony- ciągnęła dalej cofając się do tyłu.

-Nie możesz odejść.- powiedział irytująco spokojnym głosem, a kilka chwil później za oknem zawył wiatr, pochylający gałęzie drzewa na którym znajdował się domek w którym jako dziecko chowała się z Hunterem przed Cassey.

-Naprawdę muszę iść- wyszeptała, załamując głos na końcu zdania.

Obracając się, jak najspokojnej podeszła do drzwi, ślizgając się na dżemie pod jej butami, i naciskając klamkę, zastaje zamknięte na klucz drzwi, czyli to czego się spodziewała. Gdy połykając łzy obróciła się, napotkała natomiast zmartwione spojrzenie wujka.

-Desiree- zaczyna wyciągając do niej ramiona i podchodzi do niej jak do rannej zwierzyny. Taki sam wyraz twarzy miał gdy razem z jego synem znaleźli potrąconego przez samochód lisa, w czwartej klasie podstawówki. Prosili go by zawieźć go do weterynarza, lecz wujek zabrał lisa za dom, mówiąc, że nic mu już nie pomoże.

Lekko dotknęła swoich kieszeni, w duchu gratulując sobie za zostawienie komórki w domu.
Nie została jej już żadna opcja.

Mężczyzna westchnął tylko gdy odpychając go wbiegła na schody.

-Na Miłość Boską- usłyszała głos Sili- Daniel zatrzymaj ją!

Gdy dotarła już na górę, potknęła się i upadła na bok. Pieprzony but- pomyślała, lecz nie był to tylko but, ponieważ był on przyczepiony do nogi, a noga była przyczepiona do reszty dziewczyny śmierdzącej ciężkimi perfumami, tyle że jej głowa jej wykręcona a jej szyja jest-

Z gardła Ree wydobył się najdłuższy krzyk, jaki kiedykolwiek słyszała. Mimo tego, jak bardzo chciała zachować spokój, nie mogła przestać, jednocześnie ślizgając się po zakrwawionej podłodze.

-Ree- wyszeptał Daniel klękając przy niej- Ciiii- próbował ją uspokoić, lecz odsunęła się od niego głośno płacząc.
-Czas na drzemkę- powiedział owijając sobie jej ciemnobrązowe włosy wokół dłoni, po czym, uderzając jej głową o podłogę, jak najmocniej potrafił.


***

Pierwsze co zarejestrowała, po powolnym powrocie do rzeczywistości to to, że boli ją głowa. Zaraz potem, nastąpiło odkrycie tego, że jej usta są zapchane czymś miękkim, a powieki tak ciężkie, że podniesienie ich było by teraz zbyt ciężkie.

-Hunter nieźle się wkurwi- usłyszała głos Daniela oraz następujący po nim stłumiony odgłos uderzenia- Mamo przestań, Mówię prawdę.
-Zachowuj się- wysyczała tylko jego matka.
-Słyszałaś go parę minut temu? Jest w pewnym sensie świadomy co się tu dzieje
-Zrozumie-zapewnił go wujek-Musi tylko dojść do siebie.
-Nigdy nie był racjonalny, jeśli chodzi o tą dziewczynę- odezwała się jego żona, jakby Ree nie było w tym samym pomieszczeniu
-To jego wybrana, Sila- odpowiedział tak, jakby mówił to już po raz setny.
-Równie dobrze może być teraz jego martwą wybraną-odpowiedziała sucho- Daniel mało co nie rozłupił jej czaszki
-Krzyczała!- zaprotestował Daniel- Kazałaś mi ją zatrzymać!
-Nie powinno jej tu być! Nawet nie myśl sobie że nie wiemy, że to ty ją tu zaprosiłeś. Nie byliśmy na to przygotowani.

Ree pomyślała nagle o otrzymanej wiadomości i o tym jaka jest głupia.

-To by się stało prędzej czy później. Z Hunterem jest coraz gorzej, a ona robiła się podejrzliwa. Próbowałem ją zatrzymać, ale wiesz jak to jest między nimi- Daniel tłumaczył rozdrażnionym głosem-Była tu gdy zaczął się zmieniać. To nie nowość.

-To ona rozpoczęła zmianę- poprawił go ojciec.


\Co. Tu. Się. Kurwa. Dzieje?

Ktoś głaszcze ją po głowie, a ona powoli otwiera oczy, boleśnie wpuszczając do nich ostre kuchenne światło.

-Nareszcie się obudziłaś- mówi siedzący naprzeciwko niej Daniel. Gdyby nie fakt że siedzi przywiązana do krzesła i zakneblowana, mógłby to być całkiem normalny wieczór.

Gdzie jest Hunter?- jest jej pierwszą myślą, a-Muszę jak najszybciej stąd spierdalać.- następną.

-Przepraszam, za twoją głowę- chłopak uśmiechnął się do niej głupkowato- Ale spanikowałaś.

Jęknęła tylko w odpowiedzi.

-Możemy jej to zdjąć?- zapytał rodziców Daniel.

-Chcesz, żeby usłyszało ją całe sąsiedztwo? Policja i tak już tu była.

-Nie będzie już krzyczeć. Prawda?- zapytał ją łagodnie, na co pokiwała głową.

-W takim razie zdejmij jej to- odpowiedział mu ojciec- Ale pamiętaj Ree. Nie możesz krzyczeć.

Po wyjęciu z jej ust materiału, Daniel podał jej wodę, którą automatycznie się zachłysnęła.

-Dlaczego...-wymamrotała tylko

-Musisz zrozumieć Ree. Nikt z nas tego nie chciał, Lecz od wieków jest to zapisane w naszych genach. Nie dzieje się to co generację, tak jak to miało miejsce z Danielem i nie każdy członek rodziny jest taki sam.- zaczyna wujek- Miałem nadzieję że Hunter, tak jak ja nie przejdzie całej zmiany i nie przygotowałem go na to, Chcę tylko żebyś wiedziała, kim jesteśmy. A jeszcze bardziej chcę żebyś wiedziała kim ty jesteś.

-Więc mnie oświeć wujku- powiedziała Ree ochrypłym głosem- Kim jesteście?

- Jesteśmy, niezupełnie zwykłymi lecz śmiertelnymi ludźmi. Ci z nas którzy nie przeszli całej przemiany, różnią się od zwyczajnych ludzi, tylko sposobem żywienia- ciągnął, a Ree wolała nie myśleć o nawykach żywieniowych- Ci natomiast, którzy ją przeszli są też obdarzeni szybkością i siłą lecz ich przekleństwem jest to, że często nie potrafią powstrzymać swoich pragnień. I tu pojawia się twój ród.

-Mój ród?

- Tak. Pochodziła z niego twoja matka, od wielu lat nasze rodziny łączyły się ze sobą gdy któryś z naszych synów potrzebował wybranej, ponieważ tylko wtedy mógł w pełni kontrolować swoje moce. W zamian dziewczęta te dostawały równe im moce oraz kontrolę. Lecz od paru pokoleń więzy te zerwały się niemal zupełnie, członkowie naszych rodów powymierali, a twoja matka, ostatnia z rodu wyszła za obcego i jak dobrze wiesz zmarła.

-Nie musisz mi przypominać.- burknęła, przypominają sobie ciepłe objęcia jej mamy, zanim nie zachorowała, a ojciec zrobił się obojętny,

-Więc podsumowując. Hunter będzie pierwszym od wielu lat członkiem rodziny który jest na drodze to pełnej przemiany. A ty jesteś w stu procentach  jego wybraną. Wiedzieliśmy to odkąd się tu wprowadziliśmy.

-Ba!-wtrącił się Daniel- To dlatego się tu wprowadziliśmy. Hunter zaczął nieświadomie rysować te dziwne rysunki dziewczynek i map...

-O czym wy kurwa mówicie? Gadanie o "wybranych"i zabobonach nie zmieni faktu że Cassey Wood leży teraz martwa na piętrze- wydusiła z siebie

-Była słodką dziewczyną, lecz także bardzo niefortunnym wypadkiem- powiedział wujek, lecz po jego wyrazie twarz można było wyczytać że nie jest mu aż tak przykro-Weszła tu zanim zdążyliśmy ją powstrzymać. To nie jego wina.

-A krew z darowizny jeszcze zwiększyła jego cierpienie- wysyczała matka Huntera. 
-"Darowizny"?- zapytała Ree słabym głosem. Czuła się taka zmęczona. Miała już dość.
-Chodzi tu o krew kogoś, kto nie jest wybraną. Sila, nie strasz dziewczyny- powiedział mężczyzna, patrząc na żonę nieprzychylnie.
- Mówiłem ci żebyś nie przychodziła- odezwał się znowu chłopak- Gdyby nie ugryzł cię przed spadkiem gorączki nic by się teraz nie stało.
Cała trójka równo przestraszyła się dźwięku gwałtownie upuszczonych do zlewu naczyń.
-Żadna z tych rzeczy by się nie wydażyła gdybyś znała swoje miejsce i nie właziła mojemu synowi do łóżka!- krzyknęła kobieta- Sama się w to wciągnęłaś!

-Mamo przestań wydzierać się na Bogu ducha winną dziewczynę! Właśnie dlatego nie przyprowadzam Joie.

W tym miejscu samokontrola Ree pękła i dziewczyna wydała z siebie ostatni krzyk zanim Daniel zakrył jej usta. Niemal natychmiast  cała czwórka usłyszała dobiegające z góry nieludzkie wycie.

-Nie podoba mu się to.

-Mówiłem ci żebyś nie krzyczała- karci ją wujek.

-Chcę do Huntera- powiedziała nie powstrzymując już potoku łez. Czuła że wariuje, ból głowy ją dobija i do cholery nic tu już nie ma sensu.

-Dobrze- mówią jego rodzice po wymienieniu spojrzeń.

Jej płacz zmienił się teraz w napad kaszlu , zawrotu głowy nie dawały jej spokoju i czuła się tak oszołomiona, że ledwie dosłyszała instrukcje które wujek dawał Danielowi. Jedyne czego jest pewna to to, ze została odwiązana od krzesła i jest niesiona przez Daniela. Najpierw poczuła strach, lecz zaraz potem ogarnęło ją puste uczucie spokoju.

Poddała się.

-Musi zostać dokonana wymiana- rozpoznała głos wujka, który był teraz pełen poczucia winy- On wie co robić. A gdy przyjdzie czas... nie walcz z nim.

-Hunter jest teraz inny- powiedział Daniel wnosząc ją po schodach- Błagam cię, nie oceniaj go. Znienawidzi się gdy dojdzie do siebie- mówi stawiając ją na podłodze i lekko popychając ją w stronę drzwi jego pokoju- Wybacz mi Ree- szepcze tylko zamykając drzwi. 

Po wejściu do pokoju stała w miejscu na trzęsących się z wycieńczenia nogach, szukając wzrokiem swojego przyjaciela.

-Hunter?- jej szept odbił się po ścianach cichego pokoju nieprzyzwoicie głośnio. Zadrżała i zaczęła małymi krokami wchodzić w głąb pomieszczenia. 

-Hunter, proszę.. - jęknęła łapiąc się za bolącą głowę i zastanawiając się gdzie jest.

Jej myśli zaczynały ją przerażać, ponieważ Hunter Nie jest potworem

-Hunter- powiedziała ostatni raz padając na kolana. usłyszała odgłosy dochodzące z sufitu i w ułamku sekundy wylądowała na niej solidna masa, przygniatając ją do podłogi z wygiętymi w nienaturalnej pozycji nogami.

-Przestań, przestań, Hunter, to przecież ja-krzyknęła kładąc dłonie na jego rozpalonej skórze- Pamiętasz mnie?- wymamrotała czując na szyi lodowaty oddech. Dotknął lekko ustami delikatnej skóry i po chwili, poczuła szczypnięcie, oraz ciepłą substancję spływającą po jej szyi.

Zaskoczona bólem, przekręciła głowę, i po raz pierwszy od jakiegoś czasu spojrzała mu w twarz, a przez jest umysł przemknęła tylko jedna myśl.
To był błąd.

To co zobaczyła, nie było jej przyjacielem, lecz czymś co patrzyło teraz na nią kompletnie czarnymi oczyma, przypominającymi dziury, oraz wystającymi z całej linii ust kłami.

Zaczęła, szamotać się z przerażenia, lecz to co było kiedyś Hunterem, było zbyt ciężkie by je z siebie zrzucić, i uniemożliwiało. Jakikolwiek. Ruch.

-Spokój- rozkazał, zachrypłym głosem,
Po tych słowach przestała się ruszać.
-Przyjmij mnie- powiedział, rozrywając kłami skórę na własnym nadgarstku, a na jej twarz  wylała się strużka krwi- Wybrana, przyjmij mnie.

-Przyjmuję- zgodziła się sennnie, otwierając usta i przełykając jego krew.

A potem, on rozdarł jej gardło.

Przynajmniej, tak jej się wydawało lecz po chwili czuła jakby przeszywający ból który czuła przed chwilą był tylko wspomnieniem. Metaliczny smak w ustach z niewiadomego powodu przypominał jej morze w którym  uczyli się pływać w dzieciństwie i nagle wydawało się jej jakby dławiła się słoną wodą. Spojrzała lekko w górę, by zobaczyć jej wybranego, patrzącego na nią teraz z dzikim wyrazem twarzy, oraz kłami ubrudzonymi jej krwią.

Gdzieś w oddali usłyszała tylko odgłos rozerwanego materiału, i poczuła zimną już skórę na swojej. Znów przedarł się przez nią spokój, nie zmącony nawet gwałtownym bólem między udami, który odczuła by, gdyby w jej środku nie zapanowała cisza.

Przez chwilę jeszcze próbowała wydusić z siebie kilka ostatnich słów, powiedzieć mu, że wszystko, będzie dobrze i że mimo wszystko wciąż jest jedną z najważniejszych osób w jej życiu, a jej rozum nie może pogodzić faktu, że tak naprawdę są tylko dziećmi, które zamiast wspinać się po drzewach i żartować, pieprzą się teraz w kałuży krwi na podłodze i jest to, że jej życie kończy się właśnie w tym momencie.

 Śniła kiedyś o uczuciu, które przed śmiercią otula jak ciepły koc i mogłaby przysiąc, że teraz czuje to samo. Chciała nie myśleć już o niczym i poprostu zasnąć.

Przed zamknięciem oczu, śmierć wywołała na jej twarzy uśmiech.


***


Tym razem koszmar wydawał się zbyt prawdziwy.


Hunter nie mógł się pozbyć złego przeczucia, gdy leniwie się przeciągnął. Czuł się żywy i niewiarygodnie silny, lecz w ustach czuł nie dający mu spokoju metaliczny posmak. Rozejrzał się dookoła przerażony widokiem krwi i leżącej pod nim Ree.

Dlaczego to zawsze musi być ona?
Przecież nigdy by jej nie skrzywdził.

-Ree?- wyszeptał, czując znajome mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Gdzieś w myślach był świadomy, że matka zabije go za pobrudzoną pościel, po kolejnym mokrym koszmarze.

Tu się zwykle budzę, pomyślał i pochylił się by złapać na język  jej jasnoczerwoną krew.
Lecz tym razem nie jest jasnoczerwona, tylko ciemna i prawdziwa.

-Ree- wykrztusił z siebie ponownie, prawie na nią upadając, zszokowany swoim własnym głosem, i faktem, że potworem z koszmaru jest on sam,

OBUDŹ SIĘ!

Ale koniec snu nie przyszedł. Z poranionego gardła Ree wydobył się cichy, przeciągły jęk, a jej wargi wygięły się w chory uśmiech, upewniając Huntera, że będzie go widywał w każdym koszmarze. 

Do chłopaka nagle dotarło, to co właśnie zrobił, oraz fakt, że obydwoje są nadzy. Nie.o kurwa nie nie nie..

Odsunął się gwałtownie pozwalając sobie na nieludzki wrzask, wyrywając z głowy kilka, sztywnych od zaschniętej krwi włosów. Pochylając się nad jej bezwładnym ciałem potrząsnął nią lekko, a potem coraz mocniej błagając ją by się obudziła. Proszę cię Ree, obudź się proszę, obudź się, proszę wybacz mi, obudź się obudź się obudź się...

-Synu- odezwał spokojnie jego ojciec, po gwałtownym wtargnięciu do pokoju, a Hunter jęknął tylko wtulając zakrwawioną, twarz we włosy dziewczyny.

-Musisz to dokończyć, synu- ciągnął mężczyzna, próbując przyłożyć dłoń do szyi Ree- Musisz ją zmienić..
-NIE DOTYKAJ!- odkrzyknął w odpowiedzi chłopak, ściskając jej ciało jeszcze mocniej
-Jeszcze, żyje- powiedział ojciec, spokojnie, lecz w jego głosie słychać było słychać zniecierpliwienie- Ale umrze jeśli, nic nie zrobisz.

-Tato, nie widzisz co zrobiłem?- w oczach chłopaka zalśniły łzy- Kocham ją ,a i tak ją skrzywdziłem.
-To nie twoja wina- ojciec uspakajająco poklepał go po ramieniu- Ale, to twoja wybrana, powinienem wiele ci wyjaśnić, ale teraz obydwoje będziecie zgubieni jeśli nie zareagujesz.
-Co mam zrobić?- wyszeptał. 
-Potrzebuje twojej krwi
-J-już chyba jej ją dałem- odpowiedział Hunter ze wstydem.
-Daj jej więcej, musisz być pewny. Ugryź nadgarstek- powiedział, patrząc jak chłopak wykonuje polecenie. 
-Co teraz?- zapytał Hunter zamykając usta dziewczyny, lekko je głaszcząc
-Zabij ją.
-Co? Czy was wszystkich do reszty popierdoliło?- chłopak patrzył teraz na ojca wielkimi oczyma.
-Musi umrzeć z twoich rąk, z twoją krwią w organizmie, nie musisz już jej gryźć- niecierpliwił się mężczyzna- Jeśli tego nie zrobisz, Ree zamieni się w półżyjącą maszynę, a wtedy będziesz musiał odciąć jej głowę i spalić serce, a tego chyba nie chcesz?
-Nie! Boże nie!
-Więc zrób to.
-Nienawidzę siebie- wymamrotał chłopak cicho
-Na to przyjdzie jeszcze czas. Zrób to wreszcie- powiedział mu ojciec wychodząc za drzwi.

Hunter zadrżał gwałtownie, odgarniając włosy z twarzy Ree- Wybacz mi proszę-wyszeptał całując jej czoło- Kocham cię- powiedział, i odwracając głowę zacisnął dłonie na jej szyi.


***

-Jak długo to zajmie?- zapytał Hunter, patrząc na ciało leżące teraz w jego łóżku. Minęło już kilka godzin, odkąd zatrzymało się jej serce, a on rozpłakał się jak małe dziecko i dopiero Daniel odciągnął go od Ree i kazał iść się umyć.

-Każdy przechodzi to inaczej-odezwał się jego ojciec, patrząc jak chłopak delikatnie wyciera twarz Desiree mokrym ręcznikiem.

-Czy będzie taka jak dawniej?- wyszeptał.
-Nie. Będzie jeszcze lepsza.

***



 Hunter leżał w ciemności obok Ree, patrząc się w sufit, gdy usłyszał bicie serca oraz jej dłoń głaszczącą lekko jego policzek

-Jestem głodna.




********************************************************************************


... powiedziała a zaraz potem urwała mu łeb, by uzupełnić deficyt białka.


No ewentualnie :D (te zakończenie jest alternatywne, więc dodaj je jeśli tylko chcesz)

Przepraszam, że wstawiam te opowiadanie  zamiast "Tam gdzie dzień.." ale nie  mam kompletnie weny, a chciałam by ta historyjka ujrzała światło dzienne (Dzięki Bogu jest na nie odporna)
Dziękuję każdemu kto poświęcił swój czas na przeczytanie mojej "pracy"
Buziaki :*













środa, 11 marca 2015

Szept



 Gdyby ktoś kiedy ktokolwiek spytał Arona lub Delię od kiedy kochają Isil, odpowiedzieliby, że od początku swojego już prawie dwudziestodwuletniego życia.

Wielbili ją w równym stopniu odkąd sięgali pamięcią, a ona odwdzięczała się im przyjaźnią, lecz często czuła się jakby miała przy sobie dwójkę kochanych przez nią, lecz ciągle rywalizujących o siebie pupili, z którymi nie bardzo wiedziała co zrobić. Mimo tego lgnęła do uprzejmości, którą jej okazywali, korzystając z niej łapczywie, ponieważ uważała przyjaciół za jedyną odskocznię, od nadpobudliwego ojca, oraz matki, która, będąc zbyt obojętną na świat, nie próbowała nawet bronić Isil przed swoim mężem.

Ludzie z miasteczka uważali relacje trójki przyjaciół za dziwne, lecz ich plotki nie przeszkadzały dzieciom (a potem dorosłym), ani też nie naruszyły łączących ich więzi.

A poprzez lata, stawali się nierozłączni, zaplątani w uczuciu którym darzyła ich, jedna dziewczyna,

-Wyjdziesz za mnie w przyszłości, prawda Isil?- zapytał dziesięcioletni Aron, próbując dzielnie nadążyć za skaczącą po wystających z rzeki kamieniach dziewczynką, jednocześnie starając się nie zgubić idącej za nim Delii.

-Nigdy nie wyjdę za mąż- szepnęła Isil, przyspieszając kroku - Masz przecież Delię.- dodała, po czym zniknęła za drzewami, zostawiając Arona i Delię, patrzących na siebie z niesmakiem



***

 O ich miejscowości zrobiło się głośno, gdy po mediach rozeszła się wiadomość o pożarze wywołanym na skutek awantury w jednym z domów. Gdy udało się zgasić ogień, w ruinach znaleziono ciała ojca, matki oraz młodszego brata Isil. Jej samej nie odnaleziono. Wielu mówiło, że uciekła w góry, zabierając ze sobą swój smutek, oraz zostawiając za sobą, dwójkę ludzi nie mogących bez niej żyć.

Aron i Delia, opłakiwali ją tak, jakby ogień, który strawił jej dom oraz rodzinę zabrał też ją. Pozwolili by żałoba przesiąkła ich na wylot i pozwoliła myśleć tylko o tej jednej ukochanej osobie, będącej w miejscu do którego żadne z nich nie mogło dotrzeć.



***

 Trzy dni po jej zniknięciu Aron czekał na schodach prowadzących do sklepu, który przejął po rodzicach, wpatrując się w słońce zachodzące za górami na horyzoncie.  

Przyjdzie do niego. Napewno przyjdzie.

Przyjdzie i usiądzie razem z nim na jednym z zimnych schodków, jak miała w zwyczaju przez ostatnie lata. Będzie opowiadać o przyszłości, o tym co zrobi gdy nareszcie wyrwie się ze stalowego uścisku ojca. On opowie jej o swoim dniu, może sprawdzi dyskretnie czy na jej twarzy nie pojawiły się siniaki, poda jej herbatę i będzie wpatrywał się w jej pełne usta, które w końcu pocałują go w policzek i wyszepczą mu do ucha pożegnanie. 

Mimo tego, że czekał godzinami, nie przyszła.


***

Nie wróciła również następnego dnia

***

 Siódmego dnia po jej odejściu, Aron przewrócił stoisko w sklepie, rozbijając wszystkie stojące na nim butelki.

Dziesiątego dnia uderzał pięściami w mur swojego domu, dopóki z jego rąk nie popłynęła krew

Dwa tygodnie później przyszła do niego Delia.

-Chodź- powiedziała biorąc go za rękę i prowadząc na schody, gdzie razem wpatrywali się w horyzont modląc się o to by przed ich oczami pojawiła się znajoma sylwetka.


***

 Delia była jedyną osobą która pomogła Aronowi w prowadzeniu sklepu, gdy jego rozpacz, przerodziła się kompletny brak chęci wstania z łóżka.

Była też jedyną osobą która pewnego posępnego wieczora sprawiła, że się uśmiechnął.

W końcu została też osoba, która opadła z nim na łóżko pod koniec trzydziestego dnia, a potem ujeżdżała go powoli, gdy obydwoje szeptali imię pół-dzikiej dziewczyny której najprawdopodobniej towarzyszył teraz tylko wiatr, góry oraz wspomnienie jej martwej rodziny.

***

 -Jestem w ciąży- powiedziała Delia pewnego wieczoru, gdy zastała Arona siedzącego na schodkach przed swoim sklepem.- Jest twoje- dodała niepotrzebnie, gdy patrzyli na siebie obojętnym wzrokiem.

***

 Pobrali się w słoneczny wiosenny jesienny dzień, pod czujnymi spojrzeniami rzucanymi w stronę zaokrąglonego brzuszka Delii, która nie mogła powstrzymać się od ciągłego spoglądania w stronę lasu, nawet kiedy Aron wsuwał na jej palec obrączkę. On natomiast zaciskał pięści, gdy patrzył jak Delia podpisuje papiery, myśląc o uśmiechu Isil, zakończonym głębokimi dołeczkami po każdej stronie.

***

 Po rozejściu się gości z jednej z grubych gałęzi drzew, zeskoczyła samotna sylwetka, tylko po to by zniknąć zanim któreś z państwa młodych zdążyło mrugnąć okiem.

***

 -Nienawidzę jej- warknął chwytając odbijającą się od ściany ramę ich nowego łóżka-Nienawidzę...- powtarzał, a jego słowa przekształcały się w niski, prawie bolesny jęk. Czuł jakby jej niebieskie oczy śledziły jego każdy ruch.
-Ja też- szepnęła Delia, myśląc o jej ciemnych włosach, oraz o tym jakim uczuciem byłoby przejechać dłońmi po jej gładkich plecach.

***

 W dniu, w którym Aron przestał wysiadywać przed sklepem, na schodach pojawiły się trzy duże króliki. Oczy chłopaka szaleńczo rozglądały się dookoła, lecz spotkały się wyłącznie ze spokojnym letnim krajobrazem.
Zwymiotował dwa razy przygotowując zwierzęta do ugotowania, lecz nie miało to absolutnie nic wspólnego z krwawą robotą.
Nie powiedział Delii.

***

 Trzy dni później w tym samym miejscu pojawiła się garść leśnych poziomek zawiniętych w duży liść.

-Są dla ciebie- powiedział Aron, podając je żonie.
Gdy spojrzała na niego, kładąc rękę na nabrzmiałym brzuchu, obydwoje poczuli jak duch żywej osoby oplata się wokół nich.

***

 Już prawie świtało, gdy do ich drzwi zapukała przemoczona nocną ulewą Isil.

Krzątali się wokół niej przez dobrą godzinę, przepychając się nawzajem, by wytrzeć jej włosy lub kazać wypić jeszcze więcej gorącej herbaty.

Aron trząsł się ze szczęścia gdy wycierał jej twarz jak najdelikatniej potrafił, patrząc jak opiera się o niego bezwiednie.

-Przygotuję ci kąpiel-powiedziała Delia, odsuwając się gdy zobaczyła jak Aron bierze przemoczoną dziewczynę za rękę.
-Nie-odpowiedziała Isil, łapiąc Delię za nadgarstek, natychmiast zaciskając go w łagodnym, lecz stanowczym uścisku-Przygotuj nam kąpiel- dokończyła patrząc to na Delię, to na Arona.

***

 Została na dwa dni. Dwa błogie dni, podczas których nie istniało nic poza trzema ciepłymi ciałami ułożonymi wygodnie w białej pościeli, miękkimi dłońmi gładzącymi blizny pokrywające dłonie oraz część przedramienia Isil, silnych ramion oplatających ją w pasie oraz cichego i spokojnego oddechu wydobywającego się w płuc Delii.

Isil wymknęła się o świcie trzeciego dnia, wracając do dziczy, która stała się dla niej domem i osłoną. Tym razem to Aron wykazała się siła, pomagając Delii się pozbierać.

***

 Po szesnastu godzinach, (jak to określiła położna) "najtrudniejszego porodu przy jakim była" na świat przyszedł chłopiec o silnych płucach i jasnych loczkach.

Dłoń Arona przesuwała się po włosach żony, gdy patrzyli razem na zawiniątko w jej ramionach.

-Ona nas kocha, prawda?- zapytała cicho.
-Oczywiście- odpowiedział, obserwując powiększającą się czerwoną plamę na białym prześcieradle oraz na coraz bardziej przerażony wyraz na twarzy położnej.
-Myślisz, że do nas przyjdzie?-jej głos stawał się coraz słabszy.
-Tak. Myślę, że przyjdzie.- wyszeptał biorąc ją za rękę.
-Tak bardzo chcę żeby przyszła-powiedziała, lekko spoglądając na skruszony wzrok położnej-Tak bardzo chcę by pokochała nasze dziecko...

Po tych słowach, dłoń którą przed chwilą ściskała Arona stała się wiotka.

***

 Isil niepewnie podeszła do drzwi jego domu. Jej dłoń już sięgała klamki, lecz nagle pojawiła się nad nią ciemna chmura poczucia winy, która zastała natychmiast rozgoniona przez  donośny płacz dobiegający ze środka. Potrzebował jej.

Aron siedział na podłodze w sypialni, opierając się o ścianę,a na jego twarzy malowała się czysta bezradność, gdy patrzył na płaczące dziecko w jego ramionach.
-Nie przestaje płakać- powiedział poprostu, gdy zobaczył Isil.
Dziewczyna osunęła się po ścianie, by usiąść przy nim i delikatnie wyjąć niemowlaka z jego rąk . Przestał płakać natychmiast 

Chłopak patrzył jak Isil tuli do siebie jego dziecko śpiewając mu cicho kołysankę. Po kilku minutach, odłożyła śpiącego synka do kołyski, a jemu pomogła wstać.

-Zostaniesz z nami?- zapytał ją, ścierając łzy które zaczęły spływać po jego twarzy, gdy zdejmowała mu koszulę, lekko całując po szyi.
-Zostaniesz, Isil?
Odpowiedź która wyszeptała mu do ucha, że jego świat pogrążył się w ciszy.




------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Yyyyyy... Noo.. Ten... Nie wiem co powiedzieć. Jeżeli ktoś chce mnie zamordować proszę to zrobić teraz ;__; I tak was kocham.



poniedziałek, 5 stycznia 2015

Tam gdzie dzień, spotyka noc #2

Rozdział drugi




Księżyc


 Budzę się leżąc twarzą do ziemi. Trawa jest miękka i muska lekko moje ramiona, Ciężko unosząc głowę rozglądam się dookoła. Czuję się, jakbym odkryła nowy kolor. Las wygląda podobnie jak na płótnie, lecz jest ostrzejszy i piękniejszy. Przez korony drzew w kolorze onyksu widać tylko maleńkie skrawki fioletowego nieba. Uniemożliwia mi to rozpoznanie pory dnia,
Wokół miejsca w którym leżę, rosną szafirowe kwiaty o płatkach w kształcie dzwoneczków, które roztaczają tak piękny zapach, że jedyne na co mam ochotę to owinąć się nim i pozostać na zawsze w jego źródle

Ponowne otwarcie oczu, zabiera mi dobre parę minut. Kiedy wreszcie udaje mi się podnieść powieki, zauważam buty Zelal, leżące parę metrów ode mnie. Doczołgując się do nich, udzielam sobie reprymendy. Podziwiałam sobie widoki, kiedy moja siostra, jest teraz nie wiadomo gdzie, być może sama i wystraszona. Temu miejscu nie mogę ufać.

Wstając powoli, przyciskam te paskudztwo, które Zelal nazywa butami, do piersi, a potem chowając je do torby, wstaję, by przez parę minut poprostu rozglądać się dookoła siebie jak idiotka. Być może i praktycznie dorastałam w lesie, lecz to nie jest miejsce w którym mogę czuć się bezpiecznie.
Przede mną droga rozwidla się w trzy strony. Prawa, środkowa, lewa. Z każdej strony drzewa wyglądają tak samo, i nie mam pojęcia w którą stronę iść.
Gdy spoglądam pod nogi, już tu jest. Kukułka którą widziałam wcześniej, stoi teraz przy środkowej drodze patrząc na mnie, Nie jestem zbyt zadowolona tym, że podczas mojego krótkiego pobytu tutaj, już musi mnie ktoś ratować, lecz uczucie ulgi zdążyło zawładnąć już nad moim ego.

Krzyżując ramiona mówię;

-Często będziemy się tak spotykać?

Ptak przechyla główkę wywołując na mojej twarzy uśmiech. Myślę, że to jedyne tutejsze stworzenie, godne zaufania,

- Będę ci winna przysługę, jak twojemu wrednenu sąsiadowi?- pytam.

Nie wydeje się jednak zainteresowany/a negocjacjami. i odlatuje po chwili, a ja ślepo podążam za nim/nią.

Nie mam pojęcia czego się spodziewać. Idąc próbuję przypomnieć sobie wszystkie historie i mity jakie słyszałam, lecz po przemowie zielonookiego, przed moim przybyciem tutaj, nie wiem w co wierzyć.
Nie zauważam w pobliżu niczego co mogłoby przypominać portal przez który tu wpadłam. Nie jestem pewna tego jak wrócę do domu, ale postanawiam, że o to będę się martwić później.
Ścieżka, którą idę jest tak wąska, że gdy rozkładam ramiona, dotykam dłońmi ciemnej kory drzew. prowadzi prosto przed siebie. Wystające z każdej strony gałęzie plączą się nad moją głową zasłaniając niebo. Zwalniam tempo by móc się rozejrzeć. gdy patrzę w dół zauważam jak błękitne kwiaty podnoszą swoje główki gdy przechodzę obok nich. Automatycznie obdarzam je spojrzeniem spode łba.
Mówiąc szczerze na wszystko patrzę spode łba. Ten las jest zbyt cichy. Wysłuchuję rechotu żab, dźwięku łamanych gałązek lub suchych liści, lecz jedyne co słyszę to cisza.

Droga dalej prowadzi prosto, co zaczyna doprowadzać mnie do szału. Jedynie małe zmiany w wyglądzie otoczenia sugerują, że nie stoję w miejscu. Mimo tego nie wiedzę i nie czuję niczego co mogłoby być znakiem, że idę w dobrym kierunku. Gdybym chociaż trafiła na jakieś ślady stóp, lub rzeczy z plecaka Zelal. Nawet cholerne okruchy by wystarczyły.
Zaczynam biec, Przed oczami widzę trzyletnią twarz mojej siostry, kiedy powiedziałam jej, że nasz tata już nie wróci. Albo kiedy przysypiała na moich rękach gdy szukałyśmy mamy. Myślę o tym, że rozstałyśmy się skłócone.

Zwalniam dopiero po około dwudziestu minutach, by zaczerpnąć powietrza. Beznadzieja ryje we mnie tunel, wyciskając z oczu łzy, a dookoła dalej panuje cisza.

Jestem głodna...
I sfrustrowana.
Kukułka mnie zostawiła.
Czuję się słaba.
To nie mój las.

Opadam ciężko na ziemię, zakrywając twarz dłońmi i tłumiąc swój wrzask. Gdy się uspokajam, zauważam obok siebie krzew z jeżynami. Im dłużej się im przyglądam, tym bardziej mój żołądek domaga się jedzenia.  Wkładam ją do ust żałując, że nie przyjrzałam się jej dokładniej. Moje przemyślenia przerywa odgłos poruszających się liści. Ktoś mnie obserwuje.
Staram się z całych sił nie pobiec sprintem najszybciej jak się da, mając na uwadze fakt, że cokolwiek za mną stoi może okazać się o wiele szybsze ode mnie. Popełniam jednak jeden błąd.Oglądam się za siebie i zostaję przywitana dyndającymi podbródkami i parą obślinionych kłów.

-Cholera.

Nie mam się czym bronić, W tej chwili uszczęśliwił by mnie nawet kamień.
Stwór wygląda jak połączenie wilka, i otyłego kota, z obrzydliwymi długimi pazurami oraz wściekle czerwonymi oczyma.
Zaczynam uciekać, na chwilę przed atakiem.
Wpadam prosto pomiędzy gęsto rosnące drzewa, gniotąc butami niebieskie kwiaty, Za sobą słyszę głośne posapywanie oraz ciężkie lecz szybkie kroki stwora, próbującego mnie dogonić. Nie jest jednak tak szybki jak się spodziewałam. Zanim jednak zdążam złapać cokolwiek by się bronić, czje w brzuchu silny ból, który sprawia, że las rozmywa mi się przed oczami. Upadam na ziemię i nie mogąc się ruszyć, patrzę bezczynnie, jak potwór zbliża się do mnie, gotowy by uczynić mnie swoim posiłkiem.

Jedyną co mi przychodzi do głowy, to to, że zawiodłam własną siostrę i ile bym dała by jeszcze raz ją zobaczyć.
Ślina z pyska zwierzęcia ścieka mi na twarz, gdy nagle potwór staje się jeszcze cięższy, jakby coś nagle na niego naskoczyło i nagle czuję jak ciepła, śmierdząca i czerwona substancja wylewa się na moje ubranie. Gdy cielsko stwora przestaje drgać, osoba która uratowała mi życie szybkim ruchem zdejmuje je ze mnie.
Nie mam siły by choćby ruszyć głową, gdy mojego policzka dotyka gładka i ciepła dłoń. Wydaję z siebie tylko cichy jęk, gdy para silnych ramion podnosi mnie z ziemi i otacza mnie słodkim zapachem który sprawia, że z oczu zaczynają cieknąć mi łzy. Gdy opieram się pierś niosącej mnie osoby wyczuwam rytm, który śpiewa mi do ucha kołysankę o tym, że mogę odpocząć.


*** 

Budzę się.

Nie jest to leniwa i przyjemna pobudka.

Moje powieki otwierają się w ułamku sekundy wpuszczając do oczu światło.

Źródłem światła jest kominek, niedaleko którego leżę. Jestem owinięta w miękki koc, w wygodnym łóżku, a w policzki łaskoczą mnie frędzle z białej poduszki.
Podnoszę się powoli na łokciach. Jestem w jednym z tych pięknych i przytulnych drewnianych domów, rodem z filmu o rodzinie spędzającej ferie zimowe w górskim ośrodku. Tylko, że oprócz gór, z okna o niebieskich zasłonach można zobaczyć również las. Długi korytarz za mnią sugeruje, że dom ma więcej pokoi.
Na stoliku leży plik kartek, a na jednej z nich dostrzegam swoją twarz.
Odskakuję lekko ze zdziwienia które zwiększa się gdy zauważam, że ma na sobie tylko bieliznę.
Przeczesuję palcami włosy i z całych sił próbuję nie panikować. Obok kratek na stoliku stoi także wazon wypełniony tymi cholernymi niebieskimi kwiatami, oraz miska.

Ktoś przyniósł mnie do swojego domu, nakarmił i rozebrał.  Ten ktoś śpi obok mnie.

Tym kimś jest chłopak, wyglądający na mój wiek. Musi być jednym z tutejszych.
Śpi spokojnie na boku. Trzeba przyznać,że nie wygląda źle. Ma na sobie białą koszulkę z wycięciem w serek i spodnie z materiału przypominającego skórę.

Nie wiem czego się spodziewałam po tubylcach. Ten tutaj wygląda jak najbardziej ludzko. Choć na widok jego twarzy opada mi szczęka. Nie potrafię go nawet dokładnie opisać, Lecz mogę powiedzieć, że ten idiota który mnie tu sprowadził może się przy nim schować.
Patrząc na niego budzi się we mnie irracjonalne uczucie urazy.
Zauważam sztylet wiszący obok szaszetki przy jego boku. Być może uratował mnie przed tym otyłym potworem, lecz nie mam pojęcia co mi zrobił gdy byłam nieprzytomna. Albo co zrobi mi teraz.
Muszę się stąd wydostać i potrzebuję czegoś czym mogłabym się bronić. Przygryzając trzęsącą się wargę wyciągam rękę po sztylet. Gdy tylko owijam dłoń na rękojeści, właściciel sztyletu łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie tak mocno, że boleśnie zderzam się z jego klatką piersiową.
-Na twoim miejscu nie robiłbym tego.- mówi spokojnie.- Trzeba było zapytać o pozwolenie.- dodaje z przekąsem.
Nasze twarze są w idealnej odległości, bym mogła spojrzeć mu w oczy. Są jasno brązowe i przeszywają mnie na wskroś.
-Czy mogę wziąć twój nóż?- pytam z udawaną słodkością.- By poderżnąć ci gardło?
Chłopak marszczy brwi, zdziwiony moją groźbą Z jakiejś przyczyny czuję się do niego przywiązana, jestem prawie pewna tego, że myślał, że chciałam zabrać mu  saszetkę, nie sztylet.
Po chwili jestem popchnięta na plecy. Chłopak przygniata mnie całym ciężarem, uniemożliwiając mi zasadzenie mu skutecznego ciosu w jaja.
-Gdzie jestem?- moje słowa brzmią bardziej jak żądanie niż pytanie,
-Wszędzie i nigdzie- odpowiada, potęgując moją chęć uderzenia go.
-Musisz odpoczywać, srebrnooka.- mówi głaszcząc moją skroń- Twoje serce jest jeszcze słabe, a gorączka dopiero co spadła,

Gorączka?

Nareszcie schodzi ze mnie i siada na łóżku jakby nic się nie stało. Ciekawe czy jest przyzwyczajony do widoku dziwnych, półnagich dziewczyn w swoim łóżku. Uśmiechając się głupawo odwiązuje ciągle wiszącą przy jego biodrze saszetkę i rzuca mi na kolana,
-Kwiaty pomarańczy. Ciężko je ostatnio dostać. To antidotum.

Antidotum?

-Na jeżyny które zjadłaś.- tłumaczy.- Zobaczyłaś to co chciałaś widzieć,

Cudownie. Oczywiście, radę którą dał mi ten idiota na sali gimnastycznej puściłam mimo uszu.

-Te owoce były trujące, prawda?-pytam, na co chłopak przytakuje.- Rozchorowałam się po nich i zemdlałam.
-Nie rozchorowałaś się. Umierałaś.
Nie potrzebuję lusterka by wiedzieć że z mojej twarzy odpłynął cały kolor. Prawie umarłam, i zostawiłam Zelal.
Nie wiem co myśleć. Moja odporność na tego chłopaka balansuje na krawędzi. Przydała by mi się pomoc kogoś kto zna okolicę, lecz mój mózg ciągle waży fakty. Zaletą to, że uratował mnie przed tą bestią, wyleczył oraz to, że miał dużo czasu by mnie skrzywdzić, ale tego nie zrobił. Wadą żaś, jest możliwość, że udaje dobroć dla nieznanego mi celu, jest szybki i na nóż oraz mimo intuicji podpowiadającej mi, że mnie nie tknął, w końcu to dzięki niemu mam na sobie tylko bieliznę. A noc jest jeszcze młoda.
-Więc..- zaczynam- Co jeśli chciałabym teraz odejść?- pytam.
- Nie mów mi, że jestem aż tak nudny.
-Jeszcze raz. Co jeśli chciałabym teraz odejść?- powtarzam wolniej.
-Puściłbym cię.- mówi- Ale musiałabyś jeszcze trochę pospać.
-A co jeśli nie jestem zmęczona?
-Nie masz się czego bać.-  mruczy pod nosem.- Nie skrzywdzę cię. Masz moje słowo.
Chcę mu wierzyć. Szczerze mówiąc wierzę mu. Nie boję się go i czuję łączącą mnie z nim więź.
-Twoja cisza kłuje mnie w uszy srebrnooka.- mówi dorzucając drewna do kominka.- Chcesz wiedzieć więcej.- mówi siadając po turecku przy łóżku.
-Kim jesteś?- pytam- Gdzie jesteśmy? Czemu mi pomogłeś? Dlaczego mnie narysowałeś?
Uśmiecha się jak słodki idiota na dźwięk ostatniego pytania przeczesując palcami blond włosy przy karku.
-Ile godzin byłam nieprzytomna?- ciągnę.- Jaka jest pora dnia? Dlaczego spałeś obok mnie? Dlaczego nazywasz mnie "srebrnooką"? Dlaczego zdjąłeś mi ubrania i gdzie one do cholery są?
-Hmm- patrzy na mnie łapiąc się za podbródek.- To wszystko?
-Tak.-burczę
-Napewno?
-Tak!
-Pytania są czymś cudownym prawda?-mówi kładąc głowę na poduszkę.- Jestem jednym ze strażników lasu. Jesteśmy w moim domu. Pomogłem ci ponieważ tego potrzebowałaś. A narysowałem cię bo uważam, że jesteś piękna.
Jego wyraz twarzy staje się posępny gdy mówi dalej.
- Antidotum działa szybko, ale mimo tego byłaś w potwornym stanie przez cały dzień. Mamy prawie wieczór, Spałem obok ciebie ponieważ poprosiłaś mnie o to majacząc. Będę cię nazywał jak chcę dopóki nie powiesz mi jak się nazywasz, a pozatym podobają mi się twoje oczy. Twoje ubrania były brudne więc je wyczyściłem. Są pod łóżkiem.
Przechylam się by sprawdzić czy mówi prawdę. Rzeczywiście wszystkie moje rzeczy tam są. Jestem zdenerwowana tym, że przez swoją głupotę straciłam cały dzień, lecz nie robię nic by doprowadzić się do porządku. Owijam się mocniej kocem i patrząc mu w oczy przeżywam Deja vu. Jakbyśmy się już kiedyś spotkali.

Co nie jest niemożliwe.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------- 

NO DLACZEGO SIĘ NIE ROZPOZNAJECIE!
Hahahaha no niestety trzeba trochę poczekać. Następny rozdział będzie z perspektywy naszego Słońca, co znaczy, że nadchodzą romantyczne metafory. Buziaki :*
(Przepraszam za wszelki literówki i błędy)