czwartek, 25 września 2014

Tam gdzie dzień, spotyka noc

Prolog



Była sobie dziewczynka...

Której matka znów lunatykowała.

Dziewczynka spała jak mysz pod miotłą, śniąc o lepszych miejscach, i pełnych nadziei ludziach, gdy obudził ją znienawidzony odgłos skrzypiących drzwi leśniczówki.

Patrząc jednym okiem na gwiadzy przyczepione do czarnego nieba za oknem, próbowała ponownie zakopać się pod kołdrą. Przez chwilę przyglądała się postaciom wyciętym na abażurze jej lampki nocnej. Otaczały ją tańcząc na zielonych ścianach jej pokoju. Jedna z nich trzymając w rękach flet przygrywała innym do tańca, druga próbowała złapać ptaka przelatującego nad jej głową, a jeszcze inna prowadziła za rękę czwartą postać. W ich towarzystwie, mała czuła się mniej samotna.

Wiedziała, że musi jak najszybciej wstać i złapać swoją półprzytomną matkę zanim ta zrobi jakieś głupstwo. Mimo tego iż ta czynność stała się dla niej rutyną, za każdym razem napawała ją niepokojem. Nie powiedziała o tym nikomu, ponieważ bała się, że ona i jej niespełna 3-letnia siostrzyczka zostaną zabrane z domu, a potem rozdzielone. Nie chciała by jej rodzina jeszcze bardziej się rozpadła.

Ziewając lekko rzuciła z siebie kołdrę sięgając po buty i sweter które trzymała przy łóżku na wszelki wypadek. Po zawiązaniu butów na palcach wyszła z domu przy okazji zaglądając do pokoju swojej siostrzyczki, która spała sopkojnie wtulona w swojego czarnego pluszowego kotka. Wybiegła na wydeptaną błotnistą ścieżkę kierując się w stronę leżącego przy pobliskiej wiosce cmentarza na który co noc próbowała dostać się jej matka.

Patrząc na góry pokryte lasem po raz kolejny zatęskniła za swoim ojcem. Gdyby tu był wiedziałby co zrobić. Wszystko potrafił naprawić. Idąc przypominała sobie, jego piosenki i opowieści. Pomyślała sobie, że jej ojciec był kimś kogo nie można było nie kochać.

A teraz go nie było. Nigdy nie odnaleziono jego ciała. Zaginął. Zmarł. A razem z nim zmarła też jej matka. Kobieta siedziała całymi dniami obracając obrączką na palcu, zbyt zajęta byciem wdową, by pamiętać, że jest też matką. Jej serce kurczyło się z każdym dniem, aż w końcu wyschło całkowicie.

Kobieta, siadała czasami na ganku tuląc do siebie swoje dzieci, lecz tak naprawdę ich nie widziała. Cierpienie ogłuszyło i oślepiło ją tak mocno, że nawet prośby, groźby, a nawet błagania jej córek nie mogły wyciągnąć jej z letargu.

Życie starszej córki stało się cięższe. Przerażała ją opieka nad całą rodziną. Była przecież tylko dzieckiem. zwykłą sześciolatką parzącą sobie ręce za każdym razem gdy rozpalała w piecu, oraz niezgrabnie obierającą ziemniaki, by nakarmić nimi młodszą siostrę oraz matkę zrobioną za szkła.

A napady podczas snu i lunatykowanie jej matki rosło na sile z każdym dniem.
Mijając wieś, mała pomyślała sobie, że tak naprawdę sprawiedliwość wymyśili ludzie. Nie wiedziała po co, ale wiedziała za to że jest ona pojęciem fikcyjnym i nieprawdziwym. Nie ma czegoś takiego jak "Sprawiedliwość".

Z zamyślenia wyrwał ją słaby, lecz żywy odgłos skrzypiec i otaczający ją zapach. Gdyby zamykając oczy wyobraziła sobie jego źródło, przed jej oczami pojawiłby się niebieski kwiat.

Usłyszała czyjś szczery i zaraźliwy śmiech, lecz rozglądając się nikogo nie zobaczyła.
Pomyślała, że być może idą za nią jej sny.

Dogoniła wreszcie swoją matkę, gdy ta owinięta tylko w fioletowy szlafrok mechanicznym krokiem przechodziła przez bramę cmentarza gdzie znajdował się pusty grób jej ojca. Patrzac w jej zaślepione snem oczy, chwyciła ją za nadgarstki, a zapach i muzyka które czuła wcześniej zniknęły.
-Proszę.- wyszeptała- Mamo, proszę wróć do domu,- Próbowała przyciągnąć ją w swoją stronę, lecz kobieta mocno zaparła się mocno przywierając stopami do ziemi. Gdy mała była bliska płaczu, usłyszała za sobą jego lekki głos.
-Zaśpiewaj jej-powiedział.



***

I był też chłopiec...

Który stał tuż obok nich opierając się o bramę cmentarza. Gdy mała odwóciła się, zobaczyła parę wielkich jasnobrązowych oczu, które w świetle księżyca wydawały się żółte. Przyglądały się jej uważnie jakby to co zaskoczyło je to co zobaczyły.

Sama też była lekko zaskoczona widokiem, gęstych blond włosów przykrywjących małe uszy, zbyt dużych spodni których nogawki "pływały" wokół kostek chłopca oraz ubrudzonych rąk ze zdartymi kłykciami.
Lecz największą jej uwagę przykuły oczywiście jego oczy. Pomyślała, że pewnie nigdy nie widział swojej mamy w takiej sytuacji.
-Kim jesteś?-wysyczała- Co tu robisz? Szpiegujesz nas?- wypluła z siebie unosząc brew.- Idź stąd. Spadaj. Już.
Chłopiec ani myślał ruszyć się z miejsca.
-Na co się gapisz?- Zapytała.
-Jestem nikim. Jestem tu, bo nie chcę być w moim domu. Usłyszałem was przypadkiem,wydawałaś się wystraszona, więc poszedłem za wami. I gapię się na ciebie. 
Zdenerwowało ją to. Ścisnęłą mocniej swoją matkę znów próbując odciągnąć ją od bramy, lecz kobieta wydała z siebie dziecięcy odgłos niezadowolenia.
-Czego chcesz?- spytała chłopca,spoglądając w jego stronę.
-Już mówiłem. Chcę, żebyś jej zaśpiewała.
-A ja mówiłam,że chce żebyś sobie poszedł!
-Śpiewanie zawsze pomaga.
-Moja mama...- Powiedziała nagle powstrzymując płacz.-... ona nie zwariowała.
-Wiem.-odpowiedział.- Jest tylko smutna. Tak jak ty.
Mała zamrugała powiekami próbując powstrzymać łzy które zaczęły spływać po jej drobnej twarzy.
-Zaśpiewaj jej.- powtórzył.

Na jedną małą chwilę, dziweczynka poczuła ulgę. Ulgę, że przed nią stoi ktoś, kto nie musi zadawać pytań, Ktoś,kto poprostu wie, rozumie rozmiar jej smutku.

Przełykając ślinę, cicho zaśpiewała pierwsze wersy ich ulubionej piosenki. Jej głos umocnił się, gdy spojrzała na chłopca. Wsłuchała się w swój własny,śpiew który teraz pewnie odbijał się od otaczjących ich gór, mącąc nocną ciszę.
W środku drugiej zwrotki piosenka nareszcie dotarła do jej matki. Rysy kobiety złagodniały, gdy zaczęła nucić razem z córką. Stawiając powolne kroki, pozwoliła prowadzić się dziewczynce.Gdy mała trzymała ramię kobiety z prawej strony, chłopiec chwycił jej lewą stronę, Bez słów ruszyli po zboczu w stronę leśniczówki. Uczucie ulgi które czuła wcześniej przez krótką chwilę, rozpłynęło się teraz po całym jej ciele. Pomyślała, że być może znalazła w chłopcu oparcie.
Po ułożeniu matki do snu, zeszła na dół by podziękować chłopcu.
-Dziękuję-powiedziała- Jestem ci winna przysługę.
-Dlaczego?- spytał przechylając głowę.

No właśnie. Dlaczego?

-Bo chyba tak to działa.-wzruszyła ramionami- Przysługa za przysługę. 
Zaśmiał się lekko na dźwięk jej ostatnich słów.
-Śmiejesz się ze mnie?- zdziwiła się.
-Jesteś Księżyc.- powiedział nagle.- Czemu miałbym się śmiać z Księżyca?
Nie rozumiała. Nie rozumiała jego ciepłych oczu, ani głosu, świerzego jak kropla rosy, ani dlaczego nazwał ją Księżycem. A przede wszystkim nie rozumiała dlaczego z każdym słowem oczarowywał ją jeszcze bardziej.

-Chyba wiem jaką przysługę możesz mi wyświadczyć,-powiedział po chwili zamyślonym tonem.- Chce się z tobą zaprzyjaźnić, Z tobą i z twoim głosem.
-Z moim głosem?
- Chcę go jeszcze kiedyś usłyszeć.
Pomyślała wtedy,że może był trochę dziwny. Może właśnie dlatego go polubiła. Nigdy wcześniej nie lubiła chłopców. Chłopcy byli głupi. A dziewczyny jeszcze bardziej.
Bez uprzedzenia ścisnął jej rękę. Patrząc na jego rysy, pomyślała,że jeśli ona jest Księżycem, to on jest Słońcem. Powiedziała mu to.
Słysząc jej wyznanie uśmiechnął się głupkowato.-Możesz nazywać mnie Słońcem.
-A ty mnie Księżycem.-odpowiedziała ściskają jego rękę jeszcze mocniej.
W tym momencie oboje poczuli,że wpadli po uszy.

***
A potem była pewna zabawa...

W którą bawili się codziennie. Zabawa w chowanego w lesie, Zabawa w rozmowę o wszystkim i o niczym. Zabawa w której wymieniali się swoimi nieszczęściami. Dziewczynka opowiadała o tym jak to jej tata pewnego dnia wyszedł zapolować i nigdy nie wrócił, a w lesie znaleziono tylko jego broń. Chłopiec opowiadał o rodzicach których nigdy nie poznał, o nie interesującej się nim rodzinie zastępczej, oraz o "kawiarni" w której po szkole pracował.
-Lubię uciekać w nocy.-mówił jej.-  Mogę wtedy chodzić gdzie chcę i robić co chcę i nikt mnie nie powstrzymuje.
- To właśnie robiłeś, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam?- zapytała.
-Tak.Gdy to robię, lubię wyobrażać sobie, że żyję w jakimś innym świecie, tam gdzie nikt z nich mnie nie znajdzie.
-Mogę to robić z tobą.- zaoferowała.

I to właśnie stało się ich nową zabawą. Wymyślali światy i krainy, gdzie dzieci mogły wiecznie się bawić, gdzie wszystko było możliwe i nikt nigdy nie był smutny. Gdy bawili się razem, dziewczynka ciągle słyszała cichą muzykę oraz czuła ten sam zapach który towarzyszył jej w drodze na cmentarz, w nocy kiedy poznała Słońce. Nie chciała mu o tym mówić, ponieważ bała się,że wtedy znikną.
Zamiast tego opowiedziała mu o lasach z jej snów, a on opowiedział jej o mieszkających w nich istotach, porywających ludzi do ich świata.
-Moja matka mówi, że stajesz się wtedy jedną z nich, po tym jak zabiorą ci pamięć.- powiedział zamyślony
-To bujda.- roześmiała się Księżyc.
-Nie chciałbym cię zapomnieć.
-Powiedziała ci tak, żebyś nie wychodził w nocy.
-Nie. Chciała poprostu mnie nastraszyć. Gdybym uciekł, nie dostawałaby mojej pensji, ale nie sądzę żeby ją to obchodziło, bo i tak dostaję mało pieniędzy.- westchnął.- Nie jestem jej potrzebny.
-Ale mi jesteś potrzebny.-pomyślała, lecz nie powiedziała tego głośno.
Nie spotkała go, gdy jej matka znowu wyszła w nocy z domu. Czuła się bezsilna mimo tego, iż śpiew znowu pomógł. Wyznała mu to następnego dnia. Przytulił ją wtedy mocno i od tego czasu, nocą często przychodził do jej domu. Dzielili łóżko tuląc się do siebie i na zmianę nasłuchując kroków jej matki.
Po szkole, kiedy nie pracował pomagał jej też gotować obiad a potem bawili się, rysowali, oraz uczyli mówić jej młodszą siostrę Zelal, która mimo swojego wieku, jeszcze się tego nie nauczyła.
-Buzi Buzi!- śmiała się często patrząc to na swoją starszą siostrę to na Słońce.
Tradycją stało się, że za każdym atakiem śmiechu Zelal, twarze Słońca i Księżyca równomiernie stawały się purpurowe.

 -Czemu nazywasz mnie Księżycem?- spytałą go pewnej nocy gdy oboje, nie mogąc spać siedzieli na jej łóżku.
-To tajemnica- odpowiedział tylko.
-Niech ci będzie.- powiedziała patrząc na niego spode łba.- A ja ci nigdy nie powiem dlaczego nazywam cię Słońcem.
-Ooooo. Jaka szkoda.- zaśmiał się udając rozczarowanie i sprawnie ominął kuksańca którego próbawała mu dać.
Obydwoje byli zbyt zajęci śmianiem się, by usłyszeć kroki i dźwięk zamykanych drzwi. Ostrzegła ich dopiero Zelal, która wstała z łóżka po szklankę wody.
-Maaamooooo!- płakała.-Mamy nie ma!
Cała trójka wybiegła natychmiast z domu, lecz nie znaleźli kobiety ani na cmentarzu ani przy szkole, rondzie na środku wioski, ani nigdzie indziej. Dziewzynkę oblał zimny pot gdy objęła wzrokiem otaczjący ich górzysty teren. Nie miała ochoty bawić się w taką zabawę.
Gdy staneli na linii lasu, poprawiła Zelal, która zaczęła zsuwać się z biodra na którym ją niosła i niespodziewanie zaczęła płakać.
-Znajdziemy ją. Nie płacz.- usłyszała głos Słońca przy uchu.
Las był jedynym miejscem w którym nie szukali. Im Bliżej do niego podchodzili,tym bardziej nasilały się zapachy oraz dźwięki ktore zawsze im towarzyszyły, lecz teraz stały się tam intensywne, że aż irytujące.
-Musimy się rozdzielić.- powiedział gdy stanęli przy kwitnącej różowymi kwiatami jabłonce. Gdy  się zawachała dotknął jej policzka.- Spotkamy się tu. Zaraz wrócę. Obiecuję.
Zanim zniknął w krzakach, pacałował lekko jej małe ustka. Gdy zniknął z zasięgu jej wzroku, wtuliła się mocniej w Zelal przysypiającą na jej ramieniu, by zgłuszyć złe przeczucie które zamroziło ją kompletnie.

Po godzinie krążenia po ciemnym lesie z siostrą śpiącą na jej ramieniu, znalazła swoją matkę kołyszącą się w przód i w tył na polanie w środku lasu. Natychmiast przylgnęła to kobiety i zaprowadziła ją pod jabłonkę, gdzie miała spotkać się ze Słońcem.
Czekały, dopóki niespokojne zachowanie jej matki zmusiło dziewzynkę do powrotu do domu. Gdy dotarły na miejsce mała zorientowała się, że towarzyszące im zawsze zapachy zniknęły całkowicie. Po chwili zrozumiała, że nie towarzyszyły one im tylko jemu.

Nad ranem, jeszcze raz wróciła pod jabłonkę. Łzy spływały z jej oczu, upadając na ziemię razem z jej pytaniami oraz płatkami różowych kwiatów spadających z gałęzi drzewa.

Mijał dzień za dniem. Ludzie z wioski spekulowali o tym, że mógł uciec. Alboo tym, że zaatakowało go jakieś leśne zwierzę. Pojawiały się też teorie, że poprostu utopił się w rzece. Mała całkowicie odrzuciła od siebie te założenia. Wieczorami szukała go w lesie oraz na ścierzkach którimi chodził na swoje nocne spacery.

Po tygodniu poszukiwań, ludzie z sąsiedniej wsi znaleźli jego zaplamiony krwią sweter.

Był to dzień w którym płuca dziewczynki odmówiły jej posłuszeństwa, nie chcąc rozszerzyć się by wpuścić do nich powietrze.

Nie miał nawet pogrzebu. Jego rodzina zastępcza była za biedna by pochować w ziemi pustą trumnę.
Natomiast dziewczynka pochowała związane z nim wspomnienia pod jabłonką. Postawiła pod nią największy płaski kamień, jaki znalazła oraz jaki dała radę udźwignąć. Kładąc obok niego dmuchawce, napisała na nim kawałkiem białej kredy;

Słońce
Lubił się bawić i rysować. Zasługiwał na rodzinę. Był moim przyjacielem.


 "-Chodź już do domu skarbie."
Mała odwróciła piekące oczy by spojrzeć na matkę stojącą za nią, oraz na siostrę tulącą do siebie swoją pluszową zabawkę. Stały cicho chcąc dać jej trochę prywatności, czekając aż się uspokoi. Po raz pierwszy od miesięcy spojrzenie kobiety było trzeźwe. Cierpienie jej dziecka przywróciło ją do życia i wreszcie przypomniała sobie o swoich pociechach.
Kobieta klęknęła przy szlochającej córce odgarniając jej ciemnie włosy z twarzy. -Chodź do domu Shireen. - wyszeptała.
-Jeszce tylko chwilkę. - poprosiła niewyraźnie dziewczynka.
Kobieta odeszła zostawiając zanoszącą się wstrząsami cichego płaczu Shireen. Palce małej zacisnęły się na chłodnej powierzchni kamienia. Próbowała przypomnieć sobie jego twarz, zdajac sobie sprawę, że jedyne jego zdjęcie jest teraz w policyjnych archiwach w mieście w dolinie.
Zostały po nim tylko wspomnienia. Musiało jej to wystarczyć.
Tęskniła za jego zawsze utytłanymi złotymi włosami oraz za tak samo ubrudzonymi rękami które ciągnęły ją czasami za warkocze. Opuściła główkę, pozwalając czołu zetknąć się z zimną i twardą powierzchnią kamienia.

Kocham cię

...Wiatr uniósł wtedy jej niekształcone płaczem słowa i nigdy już ich nie oddał.

Nikt nigdy mu tego nie powiedział, pomyślała. Gdyby tylko mogła cofnąć czas, zrobiła by to natychmiast.

Jej płuca błagały o powietrze kiedy łkając skuliła się pod drzewem, mając nadzieję, że to wszystko okaże się snem i obudzi się w swoim pokoju ze Słońcem cicho pochrapującym przy niej.

Przez następne miesiące, twarz Shireen zamieniła się w kamień a jej zdolność do okazywania emocji skurczyła się do rozmiaru ziarnka piasku. Mimo tego ciągle śniła o dalekich miejscach. O jasnofioletowym niebie, o szmaragdowym mchu pokrywającym pnie drzew, odgłosie skrzypiec oraz o jeziorach szepczących sekrety gdy zbliży się ucho do ich tafli.
Lata później,gdy zmeniła swoja starą potarganą pościel na nową, swoje książki z bajkami na zeszyty a swoją niewinność oddała komuś kogo nie był tego wart, sny zaczęły kusić ją słowami.

-Podejdź bliżej- mówiły.

-Czeka tu na ciebie

-Zawsze będzie czekał.

Starała się je ignorować. Mimo tego, że te sny wywiercały ranę w jej sercu, ignorowała je, ponieważ pochodziły z dziwnego miejsca, jakby z drugiej strony lustra. Nie wierzyła już w fantazję. Nie ufała jej.

Fantazja przypominała jej o Słońcu. O jej Słońcu, przyjacielu który zniknął tak samo jak jej ojciec, o osobie którą mogła nazwać swoją pierwszą miłością i której twarz rozmyła się w jej pamięci przez te wszystkie lata. Nie znała nawet jego prawdziwego imienia. Wszystko to przez te durne zabawy w które się bawili.

Shireen nienawidziła iluzjii oraz ich natarczywego nawoływania. Ignorowała je dopóki nie odpuściły... lub poprostu straciły cierpliwość. To było prawdzie życie. Miejsce gdzie niebo było niebieskie, lub szare, gdzie las był tylko lasem a ludzie obiecywali, że "Zaraz wrócą" i najczęściej naprawdę wracali. Miejsce gdzie zabawy nie były już takie zabawne jak wcześniej.

Był to świat w którym tacy chłopcy jak Słońce nie byli prawdziwi. Tak samo jak sny.












**********************************************




OOOOOOKEJ.... Panie i Panowie, oto prolog do mojego pierwszego wielorozdziałowego (istnieje takie słowo?) opowiadania. Będzie raczej słodkie więc proszę szykować kubły na tęczę. Mam nadzieje że wam się spodoba. Kocham mocno i całuję. :*


Ps. Jak widzicie nie obiecuję już nikomu królestw ani części księżniczki. Chcę tylko powiedzieć że usunęłam odtwarzacz muzyki na blogu. Myślę że będzie lepiej gdy do każdego opowiadania/rozdziału bedę dodawać ją osobno.
A! Przepraszam z góry za wszystkie błędy lub literówki. Poprawię gdy tylko jakieś wytropię.

(Właśnie starałam się je wszystkie poprawić i znalazłam ich około 20  0_0 Matko święta gdzie ja miałam łeb jak to pisałam. Jeszcze raz przepraszam...)

piątek, 12 września 2014

Ciągle cię słyszę.

  Mira kochała dwójkę swoich starszych dzieci. Nikt, nigdy nie próbował zaprzeczyć temu że poszłaby za nie w ogień.

Lecz ze swoim najmłodszym dzieckiem łączyła ją specjalna więź.


Ta ciąża nie była zainicjowana przez jej męża. Tym razem to ona pewenej nocy splotła jego palce ze swoimi, zadając ciche pytanie, na które znała odpowiedź.


Mimo tego, iż na początku małżeństwa wpadała w panikę na myśl o tym, że zostanie matką, bojąc się że nie poradzi sobie z ciężarem jakim jest odpowiedzialność za czyjeś życie, zakochała się w swoim pierwszej córeczce w momencie kiedy pierwszy raz wzięła ją w ramiona.Tak samo było za drugim razem, gdy położna ułożyła małego, głośnego chłopca na poduszce obok jej głowy.


Lecz tym razem to było coś innego. Śniła o tym dziecku zanim jeszcze zostało poczęte. Wyobrażała sobie jakby to było nosić je pod sercem, a potem na rękach. Wyobrażała sobie jak bawi się z rodzeństwem biegając na małych tłustych nóżkach, nie więdząc jak bardzo napawa ją to dumą i zarazem łamie jej serce.


Wiedziała, że to dziecko będzie inne. Wiedziała, że kiedy przyjdzie na świat i spojrzy na jej/jego małą twarzyczkę, zobaczy starego przyjaciela.


Te dziecko pokochała zanim zaczęła się ich historia.



***


 Pierwsza ciąża była bardzo dezoriętująca. Była pewna, że powinna czuć coś w związku z kiełkującym w niej życiem- podniecenie, szczęście, a nawet frustrację, ale poza strachem paraliżującym ją za każdym razem gdy czuła jak rusza się jej dziecko nie czuła nic.

Luka- jej mąż zajmował się nią najlepiej jak mógł, karmiąc i kąpiąc ją kiedy nie radziła sobie sama oraz szepcząc jej w nocy do ucha. Zapewniał ją o tym jak bardzo ją kocha, mówił jej o tym jaka jest silna i o tym jaką będzie wspaniałą matką. Mimo tego większość swoich dni spędzała w łóżku. Wiedziała, że słowa Luki są szczere, lecz w żaden sposób nie mogły trafić do jej serca.
Pewnego dnia nie wytrzymał i kazał jej umówić się z psychologiem.
-Proszę- powiedział - Twój stan mnie przeraża. Boję się o ciebie i o dziecko.
Jego słowa wydały się jej trochę szorstkie, ale były skuteczną motwacją.
Rada lekarza była prosta; Kazał jej poprostu robić to co kocha każdego dnia.
Sceptycznie spisała krótką listę, Wyglądanie przez okno w słoneczny poranek, drzemka w świeżo upranych prześcieradłach, śpiewanie...
 Śpiewanie.

Od zawsze uważała, że czysty głos to jedyny "talent" który posiada. Śpiewane słowa często stawały się dla niej ucieczką.

A więc robiła to co uważała za słuszne. I po paru tygodniach coś zaczęło się dziać. Zaczęła zauważać małe przyjemne rzeczy wokół siebie. Powoli z każdą zanuconą piosenką do jej życia wracał kolor.


***

  Eyla od samego początku była samowolna.
-Poprostu jest do mnie podobna.-  Powtażała sobie Mira podczas długiego i wyczerpującego porodu.- Uparta jak wół.- 
Jej przeczucia potwierdziły się kiedy jej córka wyrosła na łobuza który całymi dniami zajmował się rysowaniem ścian, wyrywaniem kabli z gniazdek i innymi doprowadzającymi do szału jej matkę zajęciami.  Lecz dziewczynka posiadała grację i kreatywnośc które często zadziwiały i napawały jej matkę dumą. Tańczyła praktycznie odkąd zaczęła stawiać pierwsze kroki. Nawet w najgorsze dni gdy Mira była zła i zmęczona, kobieta uwelbiał wsłuchiwać się w bajki które dziewczynka tak często opowiadała swoim zabawkom. Dla małej wszystko było magiczne, a jej  oczarowanie światem było wprost zaraźliwe.

Eyla potrafiła być utrapieniem swojej mamy, lecz często miało na nią zbawienny wpływ. Pewnego wieczoru gdy kobieta tuliła do siebie małe ciałko dziewczynki usłyszała jej cieńki ale zdecydowany głosik

- Potrzebuje cię mamo. Zawsze tu będziesz prawda?
-Ja też cię potrzebuję skarbie. - odpowiedziała patrząc w jej niebieskie oczy. Chciała zapewnić ją, że zawsze będzie przy niej, lecz wiedziała, że nie może okłamywać dziewczynki. Nic nie trwa wiecznie. Na niektóre żeczy poprostu nie mamy wpływu.Gdy dotarła do niej ta myśl schowała twarz w ciemnych włosach córki by stłumić łzy które napłynęły jej do oczu.

Ray, ich drugie dziecko był całkowitym przeciwieństwem swojej ciągle chodzącej z głową w chmurach siostry. Cichy spokojny, twardo stąpał po ziemi. Był podobny do swojego ojca. Takie same jasnobrązowe włosy i ciemne oczy. W deszczowe dni często przychodził do salonu uginając się pod ciężarem albumu ze zdjęciami. Mereen głaskała wtedy jego miękkie włoski poatrząc na twarze z przeszłości uwiecznione na zdjęciach.

Gdy zaczął składać słowa w zdania, zauważyła, że jej syn potrafi patrzeć na niektóre rzeczy dojrzale jak na swój wiek. -Doskonale uzupełnia się ze starszą siostrą,- myślała patrząc jak zaczepnie szturcha siostrę ramieniem idąc w kierunku łąki na której mieli zamiar rozłożyć koc. Luka nie zdążył nawet usiąść, gdy dzieci śmiejąc się zaciągnęły go do zabawy. Gdy głosy całej trójki ucichły w oddali, oparła się o wielką jabłoń, kładąc ręce na nabrzzmiałym brzuchu. Lubiła to miejsce. Widziało ono jej najlepsze oraz najgorsze czasy. Widziało ją jako małą dziewczynkę i jej ojca bawiących się, oraz jej matkę zbierającą jabłka spod jabłonki, słyszało jej płacz po ich stracie, widziało także jej pierwsze spotkanie z Luką oraz tak wiele ważnych wydarzeń w jej życiu, że za każdym razem gdy je odwiedzała, napawało ją rodzajem "dobrego smutku". Było to szczęście zmieszane z nostalgią lekko ściskającą serce. Pomyślała, że kiedyś opowie starszym dzieciom historię tego miejsca, powie im ile dla niej znaczy, lecz za każdym razem gdy tu przychodzili odkładała tą rozmowę na inny termin. Jednak, teraz czuła, że nie może ukryć tego przed małą istotką kręcącą się w jej bruchu. Eyla i Ray byli już w pewnym sensie niezależni, lecz maleństwo ciągle było z nią połączone i czuło to co ona.
- Wszystko co musisz wiedzeć kochanie...- powiedziała cicho, wyrwwając z ziemi białego dmuchawca- To to, że w tym miejscu nauczyłam się, że nieważnie jak mocno będziesz czuł się skrzywdzony, nie ważne jak mocno zrani cię ten świat, życie zawsze potoczy się dalej przynosząc nadzieję, że jutro będzie lepsze. Nie pozwól by ktokolwiek wmówił ci coś innego.
Po tych słowach pozwoliła by wiatr uniósł do nieba  małe nasionka dmuchawca.


***


 Opuchnięte kostki, "areszt domowy" przez ostatnie tygodnie ciąży i ciągłe nudności były niczym w porównaniu z tym porodem. Po prawie dwóch dniach męczarni, w końcu na świat przyszła ledwie dwu-kilogramowa dziewczynka z burzą krótkich ciemnych włosków na głowie. Słowa położnej obijały się po głowie wycieńczonej Miry, lecz zagłuszał je widok małego zawiniątka w jej ramionach. Kobieta paplała coś o utracie krwi, lecz Mira była zbyt szczęśliwa  by zwrócić na to uwagę.

Jej maleństwo miało się dobrze. Zdrowa i cudowna. Nie. Zdrowa i idealna. W końcu mogła przytulić ją do siebie. Jak w takim momencie mogła martwić się czymkolwiek?
Liczyło się tylko to.
Spojrzała jeszcze raz na drobne ciałko, czując je zarazem blisko i daleko.
Położna znowu coś mówiła a razem z nią zaczął też mówić Luka, lecz ich słowa nadal do niej nie docierały.
-Mira?- coraz wyrażniej słyszała jego spanikowany głos- Mira!
Nie widziała żadnego śiatełka w tunelu ani zakapturzonej postaci z kosą. Czuła tylko dłonie mocno chwytające ją za ramiona, próbujące nią potrząść, prośby, obietnice, niebieskie oczy Eyli, oraz czarne tęczówki Ray'a. Uśmiech Luki budzący ją rano oraz zapach, śmiech jej rodziców i ciepło jej najmłodszej córeczki, bicie jej małego serduszka. 
Pomyślała wtedy, że życie składa się ze słodko-gorzkich momentów, że jest jak długie i powolnie wypowiedziane "Kocham cię" zmieszane z tak samo długim i wolnym "Żegnaj"
Czuła się taka zmęczona, jej powieki stawały się coraz cięższe. Czuła, też jakby przeżyła tysiąc żyć z Luką, Eylą,Ray'em, oraz małą ślicznotką w jej ramionach.

Śmierć zabrała ją tak, jakby przebijała igłą bańkę mydlaną. Szybko i bezboleśnie.



***


  Stała nad grobem na krórym zoslało wyryte imię i nazwisko takie same jak jej. Czasami złościła się na tatę, że dał jej imię mamy. Jej urodziny nigdy nie były dla niej szczęśliwym dniem. Tak jak co roku przklękła nad marmurową płytą muskając palcami słowa kołysanki pod datą urodzenia jej mamy oraz datą jej własnych urodzin. 

-Przepraszam cię mamo. - pomyślała - Mimo tego, że nie zdążyłam cię poznać przysięgam,że cię pamiętam. Pamiętam zapach twojej skóry, pamiętam jak mocno tuliłaś mnie do siebie, pamiętam twój ciepły śmiech. Gdy patrzę na słowa tej kołysanki czuję się jak byś ciągle była tu ze mną. Tata opowiadał jak bardzo mnie kochałaś. Mam nadzieję, że mimo naszych krótkich chwil razem, wiesz że, ja też cię kocham. - ciągnęła w myślach ścierając z policzków łzy wierzchem dłoni.- Często pojawiasz się w naszych snach, mamo. Eyla budzi się wtedy z płaczem, Ray leży wpatrzony wtedy w nicość, a ja czuję się sparaliżowana i przyklejona do łóżka nawet wtedy, kiedy w moich snach głaszczesz moje włosy i śpiewasz mi kołysanki. Tata nigdy nie nic nie pokazuje, ale cała nasza trójka wie, że tęskni za tobą jak.... jak... Nie potrafię nawet określić jak bardzo. Często mówi, że Eyla i ja jesteśmy tak piękne jak ty, albo że mamy twoje oczy włosy oraz głos, ale ja i tak wiem że na ten świat nigdy nie zejdzie już ktoś taki jak ty. Kocham cię mamo. I po raz setny przepraszam. I po raz tysięczny tęsknię. - wstała, głośno wdychając powietrze i wycierając spuchnięte oczy. - Muszę już iść. Jak co roku będziemy oglądać twoje zdjęcia razem z tatą, Eylą i Ray'em. Lecz ty dobrze wiesz, że nie potrzebuję zdjęć by cię pamiętać.

Ciągle słyszę twój śpiew.


...................................................................................................................................................................................................





Oto moje drugie opowiadanie (NARESZCIE ;D)  Jak wiecie zaczął się rok szkolny a ja oczywiście nawet po odrobieniu lekcji jestem zbyt leniwa by ruszyć cztery litery i wreszcie coś napisać. (Hańba mi.)  Mimo tego że ociągam się niemiłosiernie mam wiele nowych pomysłów. Więc szykujcie się na więcej :D

Dziękuję wszystkim który poświęcili swój czas by tu zajrzeć oraz przeczytać chociarz części moich "historii"
Kocham was :*